Szef BOR, odpowiadając na pytanie, czy w meldunku złożonym przez funkcjonariuszy BOR, którzy byli w Gruzji, skarżą się oni na to jak wyglądała wizyta, odpowiedział: "tak, skarżą się". - Ochrona polska w pewnym momencie miała ograniczony dostęp do pana prezydenta - zaznaczył.
Janicki dodał, iż w "feralnym momencie" nie było nikogo z polskiej ochrony przy prezydencie, była "tylko i wyłącznie ochrona gruzińska". - To jest niedopuszczalne - ocenił.
Według informacji podanych przez Janickiego, "samochód polskiej ochrony w pewnym momencie został praktycznie 300 metrów" za samochodem prezydenta. Zdaniem generała niedopuszczalne było również wyprzedzenie kolumny wozów przez auto wiozące dziennikarzy.
- Będziemy analizować każdy fragment wizyty - zapewnił szef BOR. Dodał, że żałuje, iż "pewne sprawy podczas tej wizyty nie były z nami konsultowane".
Okoliczności incydentu w Gruzji bada również Prokuratura Okręgowa w Warszawie.
Dodał, że za wizytę Lecha Kaczyńskiego w Gruzji odpowiadała strona gruzińska, i że na zdjęciach widać, że zabezpieczyli polskiego prezydenta.
Szef BOR powiedział, że zapoznał się już ze szczegółowymi raportami z wydarzenia, ale nie wynika z nich, kto w niedzielę strzelał.
- Nie mam żalu do pana prezydenta, żałuję tylko, że pewne rzeczy nie były z nami konsultowane - mówił Janicki.
Janicki powiedział, że polecił wszcząć w BOR postępowanie wyjaśniające w sprawie okoliczności niedzielnego incydentu w Gruzji z udziałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
- Postępowanie na pewno odpowie na wiele pytań: dlaczego tam pojechali, dlaczego wcześniej to nie było ustalone, kto decydował - tego będę chciał się dowiedzieć - powiedział Janicki.
W niedzielę po południu w Gruzji konwój samochodów z prezydentami Kaczyńskim i Micheilem Saakaszwilim został zatrzymany przy granicy z Osetią Południową. W pobliżu rozległy się strzały. Nikomu nic się nie stało. Kolumna samochodów miała jechać z lotniska w Tbilisi do jednego z osiedli przy granicy z Osetią Płd. Po incydencie prezydenci wrócili bezpiecznie do Tbilisi.