Informacje z Lublina . Polecamy: Burzą nowe domy, żeby wybudować lotnisko
Środa to w jednym z zamojskich sklepów z używaną odzieżą tzw. dzień okazji. Ubrania są przecenione i kosztują złotówkę. Dlatego właśnie tego dnia do sklepu ściągają tłumy klientów.
Po południu, kiedy sklep był pełen ludzi, w pewnym momencie sprzedawczyni ogłosiła, ze w sklepie jest złodziej. Zamknęła drzwi na klucz i zawiadomiła policję. Ponad setka ludzi przez ponad godzinę była uwięziona wśród wieszaków z ubraniami.
Policja prosiła każdego klienta na zaplecze. Tam - jak twierdzą klienci - spisywała dane osobowe, z tym, że nikt nie musiał się wylegitymować. Wystarczyło, że podał imię i nazwisko... jakiekolwiek.
Przez ten czas w sklepie zrobiło się zamieszanie, jedna z kobiet krzyczała, że poprzedniego dnia odłączyli ją od kroplówki i jest jej słabo. Jakiś mężczyzna mówił, że zostawił zupę na gazie.
Kiedy policja sprawdziła klientów, okazało się, że okradziono cztery osoby. Troje z nich straciło od 50 do 150 złotych. Czwarta kobieta straciła portfel, ale pusty. W końcu i on się odnalazł, porzucony w sklepie.
Złodzieja policja nie złapała i wypuściła klientów. Ludzie wychodzili przez zaplecze, ale tam z kolei nie ma schodów i klienci... skakali z rampy do przyjmowania towarów.
Joanna Kopeć, oficer pasowy z Komendy Miejskiej w Zamościu tłumaczy, że zamkniecie sklepu było konieczne, żeby złapać złodzieja. - Nie było innego wyjścia, bo istniało podejrzenie, że sprawca jest na terenie sklepu - mówi. - Bywają różne sytuacje - dodaje.