W minionym tygodniu brytyjska królowa z małżonkiem odwiedziła Słowenię. W czasie wizyty książę Filip nie tylko nazwał turystykę "narodową prostytucją", ale wspomniał również, że Wielka Brytania nie potrzebuje więcej odwiedzających. - Turyści niszczą nasze miasta - powiedział. Komentarze księcia Filipa zaprzeczają oficjalnej polityce rodziny królewskiej, chętnie podkreślającej, jak ważni dla brytyjskiej ekonomii są turyści. Sam Pałac Buckingham jest co roku odwiedzany przez milion osób.
Książę Filip jest znany ze skłonności do popełniania towarzyskich gaf. Ostatnie głośne faux pas królewskiego małżonka to powiedzenie brytyjskiemu studentowi w Chinach, że nabawi się "skośnych oczu" i pytanie na temat Aborygenów w Australii: "czy oni wciąż rzucają w siebie dzidami?".
Dr Maja Uran - profesor turystyki z Uniwersytetu Primorska i bezpośrednia adresatka słoweńskich komentarzy księcia stwierdziła, że książę był "czarujący i zabawny". Przyznała również, że oficjalne wizyty i przestrzeganie protokołu przez 50 lat może być "bardzo nudne". Gafa została księciu wybaczona. Zarówno pierwsza, jak i kolejne. Książę w odpowiedzi na pomysł utworzenia miejsc spotkań dla mieszkańców miasta, w których mogliby dyskutować nad różnymi pomysłami powiedział: - Takie miejsca już są, nazywają je chyba supermarkety?"
Królowa, która w czasie rozmowy księcia z dr Uran spełniała oficjalne obowiązki w innym miejscu, nie słyszała zabawnych dykteryjek męża. Przedstawiciel Pałacu Buckingham odmówił skomentowania wypowiedzi księcia Filipa.
Przeczytaj także, jakimi turystami są Brytyjczycy