Trafiła do szpitala z robakami w ranach

77-letnią kobietę przywieziono do szpitala w Legnicy w stanie skrajnego wyniszczenia. ?W ranach robaki? - napisał dyrektor w doniesieniu do prokuratury. Ta wszczęła w tej sprawie śledztwo.

Władysława B. jest przeraźliwie wychudzona, odwodniona, ma otwarte rany, z których wystają kości, i potężne odleżyny. Do izby przyjęć Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Legnicy pogotowie ratunkowe przywiozło ją we wtorek. Kobieta leży teraz na oddziale urazowo-ortopedycznym.

Dariusz Dębicki, dyrektor medyczny szpitala: - Jest w bardzo ciężkim stanie, rokowania nie są dobre.

Grażyna Sokołowska, rzeczniczka praw pacjenta legnickiego szpitala: - Stan, do jakiego doprowadzono tę kobietę, jest dramatyczny.

Staruszka ma córkę, ale mieszka w Legnicy samotnie. Prawie dwa lata temu złamała obie kości udowe, była operowana, ma endoprotezę. Od czasu wypadku była podopieczną Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Codziennie przez sześć godzin zajmowała się nią pracownica firmy Gwarant. Świadczy w mieście usługi opiekuńcze na zlecenie legnickiego MOPS-u. Opiekunka, która nie ma przygotowania medycznego, miała jedynie dbać o higienę staruszki, prać, sprzątać, gotować, robić zakupy. W lipcu, zaniepokojona pogarszającym się stanem zdrowia podopiecznej, wezwała pogotowie. Władysława B. na tydzień trafiła do szpitala. Dyrektor Dębicki: - Była wychudzona, miała odleżyny. Po podaniu kroplówek, poprawieniu krążenia i zaopatrzeniu ran przekazaliśmy pacjentkę pod opiekę rodziny. Przy wypisie nadal miała odleżyny, ale one nie są podstawą do hospitalizacji. Lekarz rodzinny i pielęgniarka środowiskowa mogą je leczyć w warunkach domowych.

Ale właściwej opieki medycznej kobieta nie dostała. O zdrowie Władysławy B. powinna stale dbać przychodnia przy ul. Libana. Alina Krzywoń, dyrektorka medyczna SPZOZ Obwód Lecznictwa Kolejowego: - Z naszej strony wszystko odbyło się jak należy. Była opieka, były wizyty pielęgniarki środowiskowej. W lipcu, gdy pacjentka wróciła ze szpitala do domu, nasza pielęgniarka wyjechała akurat na urlop. Poza tym nikt nas nie zawiadomił, że kobietę już wypisano.

Informacje na temat miejsca pobytu Władysławy B. i stanu jej zdrowia nie były trudne do zdobycia - przychodnia i Gwarant mieszczą się na tej samej ulicy.

Urszula Tomczyk, szefowa firmy Gwarant: - Moja pracownica opowiadała, że pielęgniarka środowiskowa pojawiła się może dwa-trzy razy, a potem powiedziała, że więcej nie przyjdzie. Lekarz rodzinny zaglądał tylko czasami. Niekiedy opiekunka konsultowała się z nim w przychodni - wyjaśnia. Zapewnia, że jej podwładna zrobiła wszystko, co tylko mogła: kąpała chorą w ziołach, karmiła ją, a gdy stan Władysławy B. się pogarszał, dzwoniła na pogotowie. - Ale nie zawsze przyjmowano zgłoszenie. Tylko dwa razy zawieziono ją do izby przyjęć i wyczyszczono rany - opowiada.

Na początku sierpnia lekarz rodzinny skierował staruszkę do zakładu opiekuńczo-leczniczego. W ponadstutysięcznej Legnicy nie ma ani jednego ZOL-u, więc szukano poza miastem.

Legnicki MOPS próbuje się teraz skontaktować z córką Władysławy B. Bezskutecznie.

Sprawę zaniedbań wyjaśnia prokuratura. - Rzecz jest bulwersująca - przyznaje Liliana Łukasiewicz z Prokuratury Okręgowej w Legnicy. - Zbadamy ją pod kątem znęcania się nad pacjentką. Istotne będzie ustalenie, jak długo kobieta musiała być bez opieki, żeby znaleźć się w tak złym stanie.

Jarosław Duda, sekretarz stanu w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej, były dyrektor Wojewódzkiego Zespołu Pomocy Społecznej we Wrocławiu: - Sprawa jest skandaliczna i ktoś musi odpowiedzieć za zaniedbanie obowiązków. Gdzie była pielęgniarka środowiskowa? To ona powinna zauważyć, że z chorą dzieję się coś niedobrego i skutecznie zainterweniować w odpowiednim czasie.