Pomięty, papierowy list takiej treści od kilku dni krąży między rozbawionymi pracownikami Uniwersytetu Jagiellońskiego: "Jest pani jedną z nielicznych osób reprezentujących styl niejedzenia mięsa, chodzenia bez butów i noszenia szmacianych worków zamiast torebek" - tekst własnoręcznie napisała rzeczniczka prasowa polskiego oddziału włoskiej firmy Vinicio Pajaro, specjalizującej się w szyciu drogich, ekskluzywnych futer za kilka, kilkanaście tysięcy złotych (swego czasu media rozpisywały się o wystawionym w salonie przy ulicy Grodzkiej w Krakowie futerku ze źrebiątka, którym zachwycała się jego późniejsza nabywczyni - Jolanta Kwaśniewska).
Skąd tak napastliwy ton listu? - "Futrzaki" mszczą się za to, że nie kupiliśmy ich produktów. Ale przede wszystkim za prywatne poglądy jednej z nas - przyznają pracownice uczelni.
Adresatem listu jest znana z proekologicznych poglądów kobieta, której nazwisko, jak i wielu innych na UJ osób, można znaleźć w służbowej bazie danych na uczelnianej stronie WWW. W połowie czerwca do ich służbowych skrzynek na korespondencję podrzucono kilkadziesiąt elegancko wydanych, imiennie adresowanych katalogów nowej kolekcji futer Vinicio Pajaro.
- Nie wyraziłam zgody na przesyłanie mi jakichkolwiek materiałów promocyjnych. Stosowne przepisy ustawy mówią, że takie praktyki są zabronione - mówi w rozmowie z "Gazetą" kobieta, która postanowiła zaprotestować. - Jestem przeciwna zabijaniu zwierząt dla zdzierania futer i kropka. Przy zachowaniu wszelkich zasad zdrowego rozsądku takie jest moje zdanie i firma powinna je uszanować. Już wcześniej, nie wysyłając na oślep futerkowego katalogu, później zaś nie kpiąc ze stanowiska niedoszłych klientów - uważa.
Jednak rzeczniczkę Vinicio Pajaro tak zdenerwowało odesłanie katalogu futer, że napisała do UJ pełną kpin odpowiedź. "Szmaciane worki zamiast torebek, niejedzenie mięsa i chodzenie bez butów" - to epitety, jakimi poczęstowała przeciwną futrzanemu biznesowi czytelniczkę "Gazety".
W krótkiej rozmowie z "Gazetą" salon futer podtrzymuje swe stanowisko: - Zarówno w legalnym wysłaniu materiałów, jak i w naszej listownej odpowiedzi nie widzimy nic złego. W grzecznej formie pogratulowaliśmy pani z UJ jej dziwnych poglądów - mówi odpowiadający w firmie za kontakty z prasą mężczyzna, który jednak "Gazecie" przedstawić się nie chce.
- W głowie się nie mieści, jak bezczelni mogą być producenci futer. Są pewnie bardzo sfrustrowani, bo osób krytykujących noszenie futer jest coraz więcej i towar wyraźnie nie schodzi - mówi Jacek Bożek ze Stowarzyszenia Ekologiczno-Kulturalnego "Klub Gaja".
Według polskiego prawa - "uciążliwe nakłanianie konsumenta do nabycia produktów przez telefon, faks, pocztę elektroniczną lub inne środki porozumiewania się na odległość" uznane jest za nieuczciwą praktykę rynkową. Grozi za to wysoka grzywna od Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Włoski producent futer przyznaje jednak, że w podobny sposób wysyła katalogi do co najmniej kilkuset osób.
Informacje z Krakowa . Polecamy: Kraków nie chce być rządową metropolią