Czy Malajka wróci do Afryki

Krystyna Choszcz, szefowa fundacji pomagającej dzieciom z Afryki, chce odesłać do rodzinnej wioski w Ghanie dziewczynkę, którą opiekowała się przez ostatnich kilkanaście miesięcy. Szkoła, do której uczęszcza dziecko, nie zamierza do tego dopuścić

Rodzina Choszczów opiekowała się nastolatką przez ostatnich kilkanaście miesięcy. Zgodzili się na to opiekunowie dziewczynki z Ghany - ojciec i babcia. Teraz polska rodzina zdecydowała, że dziecko ma do nich wrócić. Twierdzą, że mają z nią problemy wychowawcze.

- Trochę niedobrze się stało, że zbyt łagodnie potraktowała ją szkoła przez pierwsze miesiące nauki - mówi Krystyna Choszcz, była nauczycielka. - Malajka przyzwyczajona była do rygoru afrykańskiej szkoły, gdzie karano ją za wszystko. Tu zobaczyła, że tego rygoru nie ma, więc zaczęła unikać pracy i dyscypliny - skarży się Krystyna Choszcz.

Malajka, czyli Ekua Abew, ma 13 lat. Kinga, córka Krystyny Choszcz, spotkała ją dwa lata w Abidżanie na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Dziewczynka pracowała w obskurnym barze za spanie i wyżywienie. Wysłali ją tam jej ghanijscy opiekunowie. Kinga za 50 dolarów wykupiła dziecko i posłała do szkoły w rodzinnym Moree w Ghanie. Dwa tygodnie później Kinga zmarła na malarię. Matka Kingi po śmierci córki odwiedziła Malajkę i zabrała do Gdańska.

- Jest jak moja córka - mówiła wtedy.

Ekua Abew we wrześniu ub.r. trafiła do prywatnej szkoły w Gdańsku. Zamieszkała z Choszczami.

Rodzina nie sprostała temu wyzwaniu.

- Przez wiele lat byłam nauczycielką. Nigdy żadne dziecko nie zachowywało się tak wobec mnie. Z moimi córkami też miałam problemy, ale nie takie duże. Malajka potrafi wyjść na balkon i krzyczeć: Pomocy! - mówi jej opiekunka. - Nie wierzę, że uda się podnieść jej poziom edukacji.

Krystyna wierzy natomiast w fundację, którą założyła po śmierci córki. Buduje bibliotekę w rodzinnej wiosce Malajki. Założyła tam zespół taneczny. W Polsce wydała książkę, wspomnienia Kingi z podróży po Afryce. Ekua nieraz uczestniczyła w jej promocjach.

Nauczyciele mają zupełnie inne zdanie o dziewczynce. Z oceny opisowej, jaką dostała na koniec roku, wynika, że jest błyskotliwa i inteligentna, cechuje ją wysoki poziom empatii, ma cechy przywódcze, chętnie uczestniczy w zajęciach pozalekcyjnych, jest bardzo samodzielna.

- Nauczyła się mówić po polsku w ciągu ośmiu miesięcy, to bardzo szybko. Potrzeba trochę więcej czasu, żeby wyprowadzić ją na prostą - mówi brat Marek Kozyra, dyrektor szkoły im. św. Jana de la Salle w Gdańsku.

- Jest dzieckiem, które uparcie dąży do realizacji jakiegoś zadania. Wymaga jednak dużo pracy poza zajęciami lekcyjnymi w domu. Nie chce wracać do Ghany - mówi Dorota Caravelli, wychowawczyni Malajki.

Dyrektor szkoły wierzy, że uda się jej pomóc. Twierdzi, że w Afryce dziewczynka zatrzyma się w rozwoju, bo szkoły są tam na niskim poziomie, a rodzina nie zapewni jej należytej opieki. Tak było, kiedy spotkała ją Krystyna. Dziewczynka nie umiała pisać, czytać, liczyć.

- Znaleźliśmy rodzinę, która gotowa jest ją zaadoptować. Nie będzie też problemu ze sfinansowaniem kosztów jej nauki - mówi Kozyra.

Jej obecna opiekunka chce, by latem dziecko wróciło do Ghany.

- Mam tam ludzi, którzy nią się zaopiekują. Może będzie tańczyć w zespole fundacji - zapowiada Krystyna.

- Nie pozwolimy na to. Rozmawialiśmy już o tym z konsulem Ghany. On ostrzegł Krystynę, że wywiezienie dziewczynki do Ghany będzie traktowane jako jej porzucenie - mówi Kozyra.

Krzysztof Sarzała, gdańskie Centrum Interwencji Kryzysowej: - To nie jest dobry pomysł, żeby dziewczynka tam wracała. Dziecko nie jest przedmiotem, nie jest nawet zwierzątkiem, które się pogłaska, a potem zostawia. Ja nawet z zostawieniem zwierzątka miałbym problemy.