- Najpierw była kanonada prawicowych publicystów z bardzo silnymi elementami według mnie seksistowskimi. Krótko mówiąc, "głupia blondynka, co ona w ogóle chce, jak w ogóle ma prawo wyrażać swoje zdanie" - mówił wzburzony Lis. - I jeśli głupia blondynka czyta to, co jej każą, to potwierdza, że jest głupia blondynką, ewentualnie jest sprzedajną blondynką. Jeśli wyraża swoje zdanie, to znaczy, że jest histeryczna, nieznośna, kapryśna. I z taką kampanią mamy do czynienia - stwierdził.
Lis skrytykował koncern Axel Springer za ostatnie publikacje "Faktu", który donosił, jakoby Hanna Lis domagała się zatrudnienia dla siebie choreografa, by nauczyć się chodzić po studiu telewizyjnym i zwolnienia jednego ze swoich przełożonych. - Oczywiście nie chodzi o żadne i czyjekolwiek kaprysy, tylko o walkę o niezależność dziennikarską i dziennikarskie standardy - powiedział publicysta.
W dzisiejszym "Fakcie" ukazał się kolejny artykuł o Hannie Lis pt. "Nikt nie chce z nią pracować". Mąż prezenterki przyznał, że być może w "Wiadomościach" są osoby, którym nie odpowiada praca Hanny Lis. Tomasz Lis wspomniał o "panu gwiazdorze >>Misji Specjalnej<<", "panu asystencie Ziobry" i "znanej wyprowadzaczce psa marszałka Dorna". Ale jego zdaniem większość zespołu "Wiadomości" chce współpracować z Hanną Lis.
- Będzie w "Wiadomościach" po to, żeby pilnować jak najlepszych standardów dziennikarskich i po paru dniach pracy w "Wiadomościach" wie, że może liczyć na większość zespołu w tej walce - odpowiedział Lis na pytanie o to, czy jego żona zostanie w "Wiadomościach".