Saga na Poczcie trwa. Związki zawodowe wczoraj po raz kolejny rozmawiały z dyrekcją o podwyżkach. Najnowsza i jak twierdzi 37 popierających ją organizacji kompromisowa oferta to 437,50 zł brutto od 1 kwietnia. - Związki od razu zaznaczyły, że to ostateczna i nienegocjowalna propozycja - zapewnia rzecznik Poczty Radosław Kazimierski.
Dyrekcja firmy twierdzi, że nie jest sama w stanie zadecydować o tak dużej podwyżce pensji. Zgodę musi udzielić Rada Poczty Polskiej (odpowiednik rady nadzorczej).
- Wystąpimy też do Ministerstwa Infrastruktury z prośbą o akceptację kredytu na podwyżki w wysokości co najmniej 5 mln euro - twierdzi Kazimierski.
Poczta poinformuje również resort, że w wyniku podniesienia płac na koniec tego roku zanotuje potężną stratę. Do tej pory mówiła o blisko 270 mln zł.
Straty operatora zdaniem dyrekcji Poczty muszą być uwzględnione w przyszłorocznym budżecie jako tzw. straty na usługach powszechnych. To oznacza, że Poczta wystąpi o dofinansowanie swoich nierentownych usług, czyli np. dostarczanie listów w Bieszczadach. Udzielenie pomocy publicznej dla Poczty wymagać będzie zgody Komisji Europejskiej.
Co na to resort? - Na środę przewidziane jest spotkanie dyrekcji poczty w ministerstwie - mówi tylko Mikołaj Karpiński z Ministerstwa Infrastruktury.
Resort oraz dyrekcja Poczty muszą się śpieszyć. Na 5 maja pocztowcy zaplanowali strajk. Ponadto propozycji 437 zł nie poparła "Solidarność", drugi co do wielkości związek na Poczcie, która twardo domaga się 700 zł podwyżki.
Co zrobi "S", jeśli inne związki podpiszą porozumienie z dyrekcją? - Będziemy mieć dylemat: strajkować czy nie - twierdzi Bogumił Nowicki, szef pocztowej "S". - Z jednej strony 437 zł to dużo więcej niż Poczta oferowała na początku. Z drugiej wiemy, że można wynegocjować więcej.