Na liście, z którą możecie się zapoznać tutaj , znalazły się Astro Boy: Omega Factor (ki czort?), Beyond Good & Evil (niczego sobie), Bioshock (konkret), Fallout 2 (rewelacja!), Final Fantasy VI (grałem, ale nie pamiętam, widocznie nie wyrwała na mnie większego wrażenia), Gabriel Knight: Sins of the Fathers (jedna z mroczniejszych przygodówek ever. Widzieliście film Harry Angel?), God of War (fajne), Grand Theft Auto: San Andreas (ba!), Grim Fandango (rewelacja), Metal Gear Solid (kolejna rewelacja), Planescape: Torment (i jeszcze jedna rewelacja), Portal (konkret), Silent Hill 2 (zbyt się bałem, aby ją ukończyć), Star Wars: Knights of the Old Republic (nie grałem), The Longest Journey (dla mnie nie strawialna).
Czy to przypadek, że większość wyróżnionych tytułów ukazała się na poczciwe pecety? Chyba nie. W nie tak znowu dawnych, dobrych czasach gry musiały posiadać coś więcej niż niezwykle wypasioną grafikę, QTE czy dźwięk 5.1. Tym czymś była często właśnie fabuła, która pozwala przymknąć oko na techniczne niedociągnięcia czy po prostu limity ówczesnych możliwości sprzętowych. Teraz sytuacja odwróciła się, a brak wciągającej fabuły zdaje się być często rekompensowany technicznymi sztuczkami.
Jim