Onufry Romanowicz przebywa w Polsce od prawie dwóch lat. Na początku marca, na podstawie białoruskiego listu gończego, został zatrzymany przez polską policję. Trafił do aresztu w Białymstoku. Tam czeka na decyzję o ekstradycji.
- Ten człowiek wspiera działalność opozycji od 2001 roku. Także w 2006, podczas wyborów prezydenckich. Gospodarcze zarzuty wobec niego to tylko pretekst - podkreśla Aleksander Milinkiewicz.
Jego zdaniem władze ścigają go, bo podczas kampanii prezydenckiej w domu Romanowicza KGB znalazło wykorzystywaną przez opozycję maszynę drukarską. To dlatego dwa lata temu biznesmen uciekł do Polski, gdzie ubiega się o status uchodźcy. Na razie bez efektu.
Milinkiewicz utrzymuje, że list gończy za biznesmenem to standardowa praktyka reżimu - przedsiębiorców wspierających ruch antyrządowy zamyka się w więzieniach pod zarzutem przestępstw gospodarczych.
- Na podstawie listu gończego dostarczonego przez stronę białoruską, zwróciliśmy się do sądu okręgowego w Białymstoku o tymczasowe aresztowanie biznesmena - informuje Adam Kozub, rzecznik białostockiej prokuratury okręgowej. Taka praktyka wynika z podpisanego w 1994 roku porozumienia o pomocy prawnej między Polską a Białorusią.
Dokument ten podpisali ówcześni prezydenci: Lech Wałęsa i Stanisław Szuszkiewicz. Od tamtej pory Białoruś zdecydowanie odeszła jednak od demokratycznych standardów.
Robert Tyszkiewicz, poseł PO i szef parlamentarnego zespołu ds. Białorusi, jest zdania, że mimo wszystko nasz kraj nie powinien zrywać umowy.
- Każdą z tych spraw trzeba rozpatrywać wyjątkowo ostrożnie i z uwzględnieniem, czy aresztowany ma szanse na sprawiedliwy proces - uważa poseł.
Aleksander Milinkiewicz ripostuje: na Białorusi Romanowicz takich szans nie ma. I dlatego apeluje za pośrednictwem "Gazety" do polskich władz:
- Nie wydawajcie Romanowicza.
To, jaka będzie decyzja Polski w tej sprawie, nie okaże się tak szybko. Od momentu jego aresztowania sąd ma czterdzieści dni, by wyrazić opinię czy Onufrego Romanowicza można wydać białoruskim władzom. Ostateczną decyzję o ekstradycji podejmie minister sprawiedliwości.
Jeżeli sąd uzna, że Romanowicz może być przestępcą, Białorusin na werdykt ministra będzie czekał w areszcie. W przeciwnym wypadku wolność odzyska 15 kwietnia.
To nie pierwsza sytuacja, w której białoruski wymiar sprawiedliwości posługuje się polskim. Od 2002 roku trwa sprawa Andrzeja Żukowca, oskarżanego przez tamtejsze władze o wyłudzenia kredytów. Sam oskarżony utrzymuje, że te zarzuty to zemsta za jego działalność opozycyjną. Nasze sądy uznały co prawda, że Żukowiec mógł dopuścić się przestępstwa, ale ówczesny minister sprawiedliwości Lech Kaczyński odmówił jego wydania. W związku z tym sądzi go polski sąd i to tu odbywać będzie ewentualną karę.