Stolica Czadu odbita z rąk rebeliantów

Rebelianci, którzy w weekend zdobyli stolicę Czadu Ndżamenę, w próbie obalenia prezydenta Debyego, zostali z niej wyparci - poinformował rząd. Sami rebelianci nazwali to "strategicznym wycofaniem". Faktem jest, że punkt docelowy dla unijnej misji wojskowej, w tym 450 polskich żołnierzy, znów jest w rękach rządu. MON nie skomentował jeszcze tego wydarzenia.

Według doniesień kilku korespondentów, którzy pozostali w mieście, po bitwie na ulicach zostały setki ciał. W walkach brały udział czołgi i śmigłowce.

ONZ wezwał do natychmiastowego spotkania w Nowym Jorku, aby przedyskutować temat kryzysu w Czadzie.

W środę zaś odbędzie się spotkanie ministrów państw Unii, które wysyłają do Czadu swoje kontyngenty. Wówczas prawdopodobnie zostanie postanowione kiedy dokładnie zostaną wysłani żołnierze austriaccy i irlandzcy, którzy zgodnie z wcześniejszym planem już powinni być na miejscu. Polskie MON nie spodziewa się opóźnień w kwestii rozpoczęcia polskiej misji, która rozpocznie się w marcu.

Rebelianci "rozbici"

Przed spotkaniem Ban Ki-Mun, sekretarz generalny ONZ, wezwał do zawieszenia broni.

W oświadczeniu jego biura prasowego wyrażono obawę o "poważną sytuację humanitarną 285 tysięcy uchodźców i 180 tysięcy tych, którzy musieli uciekać z domów".

Według rządu Czadu rebelia została rozbita. - Cała Ndżamena jest pod naszą kontrolą, a sudańscy najemnicy zostali rozbici" powiedział minister spraw wewnętrznych Ahmat Mahamat Bachir francuskiej rozgłośni radiowej RFI. - Słońce już zaszło, ale jutro wznowimy pościg - dodał.

Jednak według rebeliantów miało miejsce jedynie "strategiczne wycofanie" ich wojsk, aby dać cywilom szansę na ucieczkę przed następną ofensywą.

We wschodnim Czadzie, według wojska rządowego, udało się zniszczyć inną rebelię - w mieście Adre, przy granicy z Sudanem.

Co z Darfurem?

Ten region jest domem dla około 400 tysięcy uchodźców, którzy wskutek konfliktu mieszkają w obozach.

Adre jest położone w rejonie, który ma być kontrolowany przez unijną misję wojskową, która jednak pozostaje póki co wirtualna - jedynie Francuzi przebywają na miejscu. Austriacy i Irlandczycy opuścili Czad a Polacy i Belgowie wstrzymali wyloty, gdy rebelianci zbliżali się do stolicy.

Rząd Czadu oskarża rebeliantów o to, że zmierza do utrzymania tej sytuacji. Według oficjeli rządowych atak na stolicy wspomagały samoloty sudańskiego lotnictwa, aby nie dopuścić do pojawienia się unijnych wojsk pokojowych.

Minister Kopalń i Energetyki Czadu, generał Mahamat Ali Abdallah Nassour, nazwał atak "wypowiedzeniem wojny" przez Sudan.

- Sudan nie chce tych wojsk (unijnych) ponieważ oznaczałoby to możliwość przerwania ludobójstwa w Darfurze - powiedział z kolei Amad Allam-Mi, minister Spraw Zagranicznych.

Sudan nie przyznaje się do jakiegokolwiek udziału w walkach:

- Jakikolwiek rozwój sytuacji w Czadzie odbija się na Sudanie, a jakakolwiek niestabilność będzie miała negatywny wpływ na nasz kraj - powiedział rzecznik MSZ Sudanu Ali al-Sadek.

Bandyci

Czadyjscy rebelianci zdobyli większa część Ndżameny w niedzielę, zbliżając się do pałacu prezydenta Idrissa Debyego, którego oskarżają o niszczenie kraju poprzez korupcyjne rządy.

W niedzielę dalej trwały walki - między innymi na placu Niepodległości, oddalonym od Pałacu o dosłownie kilkaset metrów.

Po uderzeniu rakiety w główny rynek Ndżameny rebelianci zagrabili wszystko, co tylko się dało - donosiła agencja AFP powołując się na świadków.

Setki cudzoziemców, większość to Francuzi, zostało ewakuowanych do Gabonu.

Chiny, które są głównym inwestorem rozwijającego się przemysłu w Czadzie, także ewakuowały 210 swoich obywateli.

Francja ma długoterminową misję w Czadzie, jednej z jej byłych kolonii, wspierając rząd informacjami wywiadowczymi i logistyką.

Idriss Deby doszedł do władzy w wyniku przewrotu w 1990 roku, jednak od tego czasu trzykrotnie wygrywał wybory - ich prawomocność była jednak podważana.