Gdzie się rozeszły dolary z offsetu

Amerykanie zakończyli finansowanie jednej z najważniejszych części offsetu - naukowo-technologicznej. Efekty? Prawie żadne

Nadzieje były wielkie. Rząd i Amerykanie, od których kupiliśmy F-16, powierzyli Uniwersytetowi Łódzkiemu realizację jednej z najważniejszych części programu offsetowego - naukowo-technologicznej. Dzięki niej Polskę miała zalać amerykańska myśl technologiczna, spodziewano się powstania setek nowych firm.

Wiadomość o tym przekazał w 2003 r. ówczesny premier Leszek Miller, łodzianin. - Łódź stanie się zagłębiem nowoczesnych technologii - zapowiadał.

Wielka uroczystość z okazji podpisania umowy offsetowej odbyła się w przepięknym pałacu Biedermanna w Łodzi. W reprezentacyjnej sali gościli także ambasador USA Christopher Hill oraz przedstawiciele Uniwersytetu Teksaskiego w Austin (współodpowiedzialni za "łódzką" część offsetu).

Umowa obejmowała m.in.: promocję polskiej myśli naukowej w USA; przekazanie amerykańskiego know-how; założenie Funduszu Zalążkowego, który ma pomagać w tworzeniu firm z sektora zaawansowanych technologii; licencję na program studiów w dziedzinie komercjalizacji technologii (czyli ich wprowadzania na rynek).

W ramach programu Polska dostała pomoc wartą ćwierć miliarda dolarów. Taką przynajmniej kwotę podali Amerykanie, którzy po pięciu latach podsumowali koszty offsetu.

Technologie tylko do kupienia

W 2003 r. polscy przedsiębiorcy zapisywali się na finansowany z programu offsetowego wyjazd do Stanów Zjednoczonych, by tam nawiązać kontakt z amerykańskimi firmami. Chętnych było dużo więcej niż miejsc.

Ci, co się załapali, czuli, że wygrali los na loterii. Na miejscu jednak czekało ich wielkie rozczarowanie. - W USA nikt na nas nie czekał - opowiadają "Gazecie". Gdy po interwencji przedstawiono im kilka amerykańskich firm, okazało się, że zupełnie nie są zainteresowane współpracą z Polakami, a technologie, które pokazali Amerykanie, nie były ani nowe, ani ciekawe.

Gdy w końcu Polacy zainteresowali się np. oprogramowaniem komputerowym, usłyszeli, że jeśli je chcą, to mogą je sobie kupić. Mimo że wcześniej Amerykanie jasno mówili, że technologie w ramach pomocy offsetowej będą przekazywane bezpłatnie.

- Ponieśliśmy wydatki w związku z wyjazdem naszych pracowników do USA. Mieliśmy koncepcję wspólnego biznesu, jednak oczekiwania i fakty rozminęły się jak koleje jadące w różne strony świata - komentuje Witold Staniszkis, prezes warszawskiej spółki informatycznej Rodan Systems.

Łódzka firma Doskomp (również z branży informatycznej) też wzięła udział w wyjeździe do USA. Tomasz Woźniakowski z jej zarządu opowiada: - Naprawdę dużo wysiłku musieliśmy włożyć, by znaleźć partnera, z którym mielibyśmy wspólne pole zainteresowań. Ostatecznie zawarliśmy jedną umowę na małą kwotę. Jesteśmy niewielką firmą, potraktowaliśmy wyjazd jako przetarcie się, zobaczenie amerykańskiego rynku, podszlifowanie języka. I to tyle, jeśli chodzi o korzyści.

Przedsiębiorcy nie zyskiwali, a Amerykanie z łatwością doliczali kolejne dolary do offsetu. Każdą radę amerykańskiego eksperta przekazaną Polakom, na przykład telefoniczną uwagę dotyczącą tworzenia inkubatorów, wyceniali na tysiące dolarów - twierdzi osoba znająca offsetowe rozliczenia.

Co mogli zrobić odpowiadający za program łodzianie? Jeśli wyliczenia im się nie zgadzały, mogli nie podpisać cząstkowej wyceny programu. I tak robili. Ale - jak twierdzą osoby obsługujące offset - wtedy Amerykanie grozili, że wycofają się z całości. Wyliczenia więc zatwierdzano.

- Odpowiedzialne za realizację umowy Ministerstwo Gospodarki nie pomagało. Łodzianie usłyszeli, że mają cieszyć się, że są beneficjentami programu, i skoro trafił on do Łodzi, to niech nie wybrzydzają - mówi informator "Gazety".

Do funduszu nie ma chętnych

Polscy przedsiębiorcy najbardziej liczyli na utworzenie Funduszu Zalążkowego. Gdy tylko offset ruszył, Amerykanie mieli znaleźć prywatnych partnerów, czyli duże firmy i instytucje, które byłyby skłonne współfinansować małe, ale rokujące przedsiębiorstwa z branży high-tech.

Na tę pomoc w postaci nisko oprocentowanych kredytów Amerykanie mieli pozyskać 40 mln dol. Dużo się o tym mówiło, bo dla małych firm takie kredyty na początku działalności oznaczają być albo nie być na rynku.

- W końcu Amerykanie funduszu nie utworzyli - przyznaje dziś prof. Wojciech Katner, szef łódzkiego offsetu. - W umowie było zapisane, że poczynią starania, by znaleźć prywatnych partnerów do utworzenia kapitału. Nie znaleźli ich, temat się skończył.

Z kolei studia w dziedzinie komercjalizacji technologii to był sztandarowy produkt offsetowy - jedyne takie w Europie Środkowej. Licencję przekazali Amerykanie, wyceniając ją oraz jej wprowadzenie przez swoich ekspertów na 30 mln dol.

Problem w tym, że wiele tematów z programu rocznych studiów nijak nie przystawało do polskich ani europejskich warunków. - Na przykład mieliśmy się uczyć, jak pozyskiwać środki na działanie przedsiębiorstw. W Polsce duże znaczenie mają pieniądze z Unii Europejskiej. Ale o tym w programie studiów na licencji amerykańskiej nie było ani słowa - mówi jeden z absolwentów.

Chwali polskich organizatorów studiów, którzy dostosowali je do naszych warunków. - Tylko po co było płacić za licencję tyle pieniędzy - dodaje.

Do tej pory odbyły się cztery edycje studiów, ukończyło je w sumie 68 osób. Na razie nie wprowadziły na rynek żadnych nowych technologii.

Inny ważny produkt offsetowy to inkubator przedsiębiorczości. Powstał w 2004 r., działa bardzo dobrze, ma pod swym dachem 12 młodych firm z branży high-tech. Dodatkowo dziesiątki przedsiębiorców korzystają z porad prawnych i księgowych przez telefon i internet.

Tyle tylko, że inkubator został stworzony przez Uniwersytet Łódzki, który sam wygospodarował i wyremontował pomieszczenia na swoim wydziale zarządzania. Amerykanie wyposażyli je jedynie w komputery. Przekazali też programy edukacyjne służące do oceny przydatności technologii - pomagają odpowiedzieć na pytanie, czy produkt ma szanse zawojować rynek. Przedsiębiorcy korzystają z programu, ale nie ma jeszcze firmy, która po pozytywnej ocenie wprowadziłaby nowy produkt na rynek i sprzedawała go z sukcesem.

Umowa pospiesznie negocjowana

Dlaczego skończyło się tak, jak się skończyło? - Od razu ustawiliśmy się na straconej pozycji - ocenia Tomasz Hypki, sekretarz Krajowej Rady Lotnictwa, stowarzyszenia, do którego należą m.in. szefowie przedsiębiorstw związanych z lotnictwem, dowódcy lotnictwa wojskowego.

Zdaniem Hypkiego "rząd polski cieszył się, że dostanie cokolwiek": - Warunki offsetu powinny być dyktowane przez kupującego, a więc stronę polską. Powinniśmy stawiać wymagania i narzucać takie rozwiązania, które są nam przydatne. Tymczasem my zajęliśmy stanowisko, że to strona amerykańska składa oferty, nie patrząc na to, co nam jest potrzebne.

Zdaniem prof. Wojciecha Katnera słaba pozycja naszego kraju jest w dużej mierze wynikiem źle zawartej umowy. - Była bardzo pospiesznie negocjowana. Nie przewiduje dostatecznych sankcji za niedotrzymanie zobowiązań przez Amerykanów - mówi prof. Katner.

Umowę podpisało w 2003 r. Ministerstwo Skarbu. - Negocjatorzy zgodzili się na to, by ewentualne odszkodowania w przypadku niewłaściwego wykonania offsetu wyniosły zaledwie 3-4 proc. wartości kontraktu - krytykuje Hypki.

Niepotrzebnie rozbudzone nadzieje

Ówczesny minister gospodarki Jerzy Hausner ocenia, że Polska korzysta z offsetu, "choć w umiarkowanym stopniu". - Niektóre nasze projekty były forsowane bardziej na wiarę i ambicje niż ze względu na ich przygotowanie i możliwości realizacyjne - przyznaje.

- Pamiętajmy jednak, że na całym świecie nie ma wielu przykładów bezdyskusyjnego sukcesu offsetu - zastrzega prof. Hausner. - My nie mieliśmy w ogóle doświadczenia. Umowa offsetowa towarzysząca zakupowi F-16 była pierwszą tak dużą umową, a na jej wynegocjowanie nie było wiele czasu. Formalnie odpowiadałem za jej podpisanie w imieniu rządu polskiego, gdy była już niemal uzgodniona. Był moment, że zagroziłem, iż nie podpiszę umowy, zdając sobie sprawę, że może to wywołać dyplomatyczny skandal. Uznałem jednak, że proponowany tekst nie daje nam wystarczających zabezpieczeń egzekwowania zobowiązań. Niektóre zapisy zostały zmienione. I uznałem to za satysfakcjonujące.

W ostatni wtorek szef Najwyższej Izby Kontroli zapowiedział, że NIK zbada realizację zobowiązań wynikających z offsetu. Ministerstwo Gospodarki zaliczyło dotychczas Amerykanom wykonanie umów offsetowych za blisko 4 mld dol. (cały program wyceniony jest na 6 mld).

Marnie jest nie tylko z łódzką częścią offsetu. Fiaskiem zakończył się np. program pomocy w sprzedaży do Ameryki Południowej samolotów produkowanych w Mielcu. Ministerstwo Gospodarki zwracało uwagę na problem, że to offsetodawca przedstawia projekty, na które polski rząd może się nie zgodzić, jednak strona polska nie może narzucić transferu danej technologii i sfinansowania inwestycji.

Zdaniem Hypkiego najgorsze jest to, że umowa z Amerykanami wyznaczyła standardy dla innych. - Od amerykańskiego offsetu podpisaliśmy już kilka umów na dostawę sprzętu dla wojska. I większość - choćby te na zakup rakiety Spike czy samolotu transportowego CASA - nie są realizowane właściwie, to znaczy bez korzystnych skutków dla Polski - twierdzi Hypki. - Ale skoro Amerykanom się upiekło, czemu innym ma się nie udać.