Gibb przez 30 lat nie wychodził z domu po napadzie, jakiego padł ofiarą jako osiemnastolatek. Podczas koncertu rockowego został dotkliwie pobity - spędził długi czas w szpitalu. Od tego czasu ujawniła się u niego agorafobia, popadł w depresję - postanowił już nigdy nie opuszczać domu. - Jego życie zatrzymało się na etapie sprzed koncertu - pisze "Scotsman". Mieszkał z matką w rodzinnym domu w Montrose, a jego główną rozrywką było słuchanie ulubionej muzyki z lat 70. Nie pracował. - Większość czasu spędzał w swoim pokoju, czasem schodził na dół po sok albo kawę, albo żeby się przywitać - mówi matka Duncana.
15 stycznia Gibb wyszedł z domu drzwiami kuchennymi, w kapciach. - Nie mogłam w to uwierzyć - mówi jego matka. - Nie miał żadnego powodu, żeby to robić.
Jego ciało znaleziono 11 dni później w szopie. Nic nie wskazywało na to, że ktoś go zaatakował. - Gibb raczej sam odebrał sobie życie - spekulują media. Być może coś zażył - jak przyznaje jego rodzina, kiedyś przedawkował leki antydepresyjne, a niedługo przed tragedią jego nastrój był bardzo zmienny.