Ekolodzy kontra armatki. Bo wody brak...

Klimat się ociepla i zimy w Beskidach są coraz łagodniejsze. Właściciele ośrodków narciarskich inwestują więc w lance i armatki śnieżne. Ekolodzy ostrzegają, że przez sztuczne naśnieżanie w górach może zabraknąć wody.

Beskidy to ponad 160 wyciągów i blisko tysiąc kilometrów tras narciarskich. Właściciele ośrodków próbują walczyć z kiepskimi zimami, wydają tysiące złotych na lance i armatki do sztucznego naśnieżania stoków. Takie urządzenia mają już wszystkie większe ośrodki w Beskidach, a o instalowaniu ich na kolejnych stokach myślą np. w Zwardoniu.

- Narzekania górali na łagodne zimy w ogóle mnie nie dziwią. Już kilkanaście lat temu amerykańska firma konsultingowa zrobiła raport, z którego wynikało, że z powodu ocieplania się klimatu w Polsce opłaca się inwestować w narciarstwo tylko w rejonie Karkonoszy, gdzie jest wysokogórski klimat - mówi Jacek Bożek, prezes Stowarzyszenia Ekologiczno-Kulturalnego "Klub Gaja".

Niestety, do produkcji sztucznego śniegu potrzebne są ogromne ilości wody. Naukowcy obliczyli, że w ciągu jednego sezonu narciarskiego w krajach alpejskich do jego produkcji zużywa się 95 mln m sześc. wody, tyle co zużywa przez rok miasto liczące 1,5 mln mieszkańców. Ekolodzy ostrzegają: z powodu coraz większej produkcji sztucznego śniegu w Beskidach może braknąć wody. Już teraz np. w Szczyrku niektórzy mieszkańcy mają wyschnięte studnie.

- Poza tym produkcja sztucznego śniegu szkodzi środowisku. Zużywana jest do tego czysta woda, np. ze strumieni, do natury wraca woda z topniejącego sztucznego puchu zanieczyszczona chemikaliami dodawanymi po to, żeby śnieg trzymał się przy plusowych temperaturach - tłumaczy Radosław Ślusarczyk z Pracowni na Rzecz Wszystkich Istot.

Zdaniem ekologów takie inwestycje są też zupełnie nieopłacalne - do produkcji sztucznego śniegu potrzebne są minusowe temperatury, a o te zimą coraz trudniej. Zachodnie banki już w ogóle nie chcą dawać kredytów na inwestycje narciarskie w górach o wysokości poniżej 1,5 tys. m n.p.m., bo uważają, że wydane pieniądze nigdy się nie zwrócą. W Beskidach tak wysokie są tylko Babia Góra i Pilsko.

Mimo kiepskich zim w Beskidach planowane są jednak kolejne inwestycje. Jesienią w ośrodku Soszów w Wiśle oddana ma zostać do użytku kolejka linowa, narciarzy będą wywozić do góry czteroosobowe krzesełka. Także Szczyrk, choć zmęczony konfliktem pomiędzy GAT-em i właścicielami gruntów na trasach, nadal nie wyobraża sobie życia bez narciarzy. Powstało właśnie Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju Infrastruktury Narciarskiej w Rejonie Czyrna-Solisko, do którego należą m.in. właściciele gruntów, pensjonatów i knajp. - Końca konfliktu nie widać, więc chcemy wybudować zupełnie nowy ośrodek narciarski w Szczyrku - tłumaczy Mirosław Bator, działacz stowarzyszenia i prezes Szczyrkowskiej Izby Gospodarczej.

Także Witold Pruski, gospodarz ośrodka narciarskiego Stożek w Wiśle, przekonuje, że trudno mu sobie wyobrazić Beskidy bez narciarstwa. Pruski cztery lata temu zaciągnął kredyt i wymienił jeden z orczyków na dwuosobowe krzesła, przed tym sezonem przygotował nowe parkingi. - Działam w tym biznesie już blisko 20 lat. Dawniej też zdarzały się kiepskie zimy, po czym przychodziły takie, że śniegu było aż za dużo. Wierzę, że jeszcze będzie lepiej - mówi Pruski. - Góry muszą mieć ofertę dla każdego. Rezygnacja z inwestycji narciarskich skończy się tym, że turyści zaczną nas omijać szerokim łukiem - uważa.

Innego zdania jest Ślusarczyk, który twierdzi, że naszpikowane wyciągami góry wraz z topnieniem śniegu stają się po prostu brzydkie, a wędrówka po leśnych ścieżkach zamienionych w szerokie nartostrady nie jest żadną przyjemnością.

Ekolodzy uważają, że to ostatnia pora na opamiętanie dla beskidzkich kurortów. Trzeba się zastanowić, jak inaczej, niż przez budowę kolejnych wyciągów, przyciągnąć turystów. Duże dotacje unijne można zdobyć np. na rozwój agroturystyki, można organizować wyprawy w góry z przewodnikiem, przejażdżki konne. Innych niż narty możliwości są tysiące.

Ekolodzy przypominają, że gdy w Beskidach budowano wyciągi, obiecywano góralom, że całe miejscowości będą miały dzięki nim pracę. - Na przykładzie Szczyrku widać, jak to się skończyło. Mamy przestarzałe wyciągi, na których modernizację potrzeba milionów, bo przez dwa tygodnie zimy mieszkańcy nie są w stanie zarobić nawet na swoje utrzymanie - mówi Ślusarczyk.

W weekend w Beskidach spadł śnieg, jednak warunki narciarskie się nie poprawiły. Na szczyrkowskim Skrzycznem czynne były dwie trasy, warunki były trudne. Puste parkingi, pojedyncze samochody mknące w stronę wyciągów, puste knajpy - tak wyglądał wczoraj Szczyrk.

- To mój trzeci wyjazd na narty w ostatnich dwóch latach. Jeszcze kilka lat temu jeździłem do Wisły albo Szczyrku w każdy wolny weekend - mówi Krzysztof Żak z Bielska-Białej. - Trasy nie są najlepiej przygotowane, ale trudno mieć o to pretensje. Przy takiej ilości śniegu nie ma cudów - dodaje.