Przysięgli, którzy mają osądzić 25-letniego Jakuba T. zebrali się w sądzie w angielskim Exeter. 12-osobowa ława ma zdecydować, czy uznać Polaka za winnego brutalnego gwałtu na 48-letniej Brytyjce Jane H.
Nie wiadomo, kiedy przysięgli podejmą decyzję, ale prawdopodobne jest, że stanie się to jeszcze dzisiaj. Wyrok musi zapaść jednomyślnie, choć sędzia może w drodze wyjątku zezwolić na jedno lub dwa zdania odrębne.
- Cały czas mówi, ma taką potrzebę mówienia, że nie dopuszcza nas do głosu. O czym mówił dzisiaj? Wspominał swoje wyjazdy na żagle na Mazury, ze szczegółami, jak to było - opowiadają rodzice Jakuba T. o tym, jak wyglądały odwiedziny u syna w areszcie, w sobotę, na dwa dni przed wyrokiem. Grozi mu dożywocie.
25-letni student z Poznania czeka na wyrok w brytyjskim areszcie, w celi więzienia Long Lartin. Od dwóch tygodni w sądzie w Exeter toczy się jego proces. Jest oskarżony o to, że w nocy 23 lipca 2006 r. brutalnie zgwałcił w Exeter Angielkę, 48-letnią Jane H. - Nie zrobiłem tego - powiedział na sądowej sali.
Kobieta doznała ciężkiego urazu głowy, nie jest pewne, czy ktoś uderzył ją tak mocno, czy potknęła się i upadła na krawężnik. Sama nie pamięta, co się stało.
Wyrok wyda ława przysięgłych, dwunastu zwykłych mieszkańców Exeter i okolic, którzy przez dwa tygodnie słuchali oskarżyciela Williama Harta, obrońcy Andrew Langdona i świadków.
Przysięgli muszą zawyrokować: winny czy niewinny. Zamkną się w pokoju i będą ustalać werdykt. - Jeśli wyjdą po 10 minutach to znaczy, że nie mają wątpliwości, bo przemówił do nich argument oskarżyciela, iż szansa na to, że Jakub T. jest niewinny, jest jak jeden do miliarda. Jeśli będą naradzać się dłużej, to znaczy, że mają wątpliwości - mówi Mariusz Paplaczyk, poznański adwokat Jakuba T., towarzyszący procesowi. Jeden albo dwa głosy przysięgłych mogą być odmienne, jednak nie więcej, bo wówczas teoretycznie proces rusza od nowa, z nową ławą przysięgłych. Zwykle przysięgli dążą do jednomyślności.
Wysokość wyroku ustali już jednak sędzia i raczej nie zrobi tego od razu, ale po konsultacji z psychologiem, psychiatrą, którzy określą, na ile sprawca jest niebezpieczny. Może to potrwać kilka dni.
Czy możliwa jest apelacja? Tylko w przypadku, gdyby udało się dowieść, że podczas procesu doszło do błędów proceduralnych. - Apelacje w Wielkiej Brytanii są jednak rzadkością, trudno je przeprowadzić - mówi Paplaczyk.
Jeśli powiedzą: "niewinny"? Jest wolny od razu i może wyjść z sali. - Pakujemy się wtedy i wracamy do Poznania - mówią rodzice Jakuba T. Nie umieją policzyć, ile razy w ciągu minionego roku latali z Poznania do Anglii. - Kuba prosił nas, żeby nie puściły nam nerwy na sali, gdy będą ogłaszać wyrok, cokolwiek się stanie. Przeżył, kiedy widział, jak w sądzie w Poznaniu rozpaczałam, gdy dowiedziałam się, że wydają go do Anglii, widział mnie potem w telewizji. Ale wtedy, gdy go wydawali, on też płakał. Teraz nie płacze, nie przy nas - mówi matka. - Kuba dziś nie płakał, ja płakałem - opowiadał ojciec po sobotnich odwiedzinach. - Bałem się tej wizyty, myślałem, że będzie bardziej przybity po tym przesłuchaniu przez oskarżyciela. Ale trzyma się, cieszy, że to wszystko się kończy. Obrońca powiedział mu, że udało się zasiać wątpliwość, podważyć dowody... Ale różnie może być...
- Pamiętam ich, kiedy wrócili wtedy z Exeter pod koniec sierpnia. Szczęśliwi, opowiadają, jak było super, jakie to piękne miejsce, pokazują zdjęcia, zaczynają planować, że w przyszłym roku też pojadą! - opowiada matka.
Lipiec 2006 r. Jakub T. z siostrą Olą i koleżankami studentkami Agatą, Moniką i Kaśką jedzie do pracy w Exeter. Wraca do Poznania 31 sierpnia, ma jeszcze zdać jeden egzamin na prawie i administracji, przeniósł się na ten kierunek po trzech latach studiowania fizyki, był na pierwszym roku.
- Ale zawalił ten egzamin i co chciał potem zrobić? Wrócić do pracy w Exeter! To myśmy go zatrzymywali, bo baliśmy się, że jak wyjedzie, to już nie wróci na studia - opowiada matka i ojciec. - Potem w listopadzie jest ten telefon od policji z Anglii, żeby oddał DNA. A on mówi: "dobra". Wzrusza ramionami i sam dobrowolnie idzie oddać to DNA! A potem mieszka dalej w naszym domu, pod tym samym adresem i nadal planuje, że chce po świętach wracać do Exeter! Czy tak się zachowuje człowiek winny? Człowiek, który czuje, że za plecami dyszy mu policja, wyrok, sąd?! - pytają rodzice.
Luty 2007 r. Dzwonek do drzwi ich domu o godz. 6 rano. Policja polska, angielska, przed domem pełno radiowozów. - Gdzie jest syn? - pytają. Syn śpi w swoim pokoju. Kajdanki, odczytują zarzuty: gwałt, okaleczenie, usiłowania morderstwa, kradzież. Dwa ostatnie zostaną potem uchylone. Policja wynosi rzeczy Jakuba T. w czarnych workach. Nie było w nich dowodów winy.
Na butach znaleźli krew - okazało się, że to krew psa, którego Jakub T. zabrał ze schroniska. Szukają przede wszystkim piłkarskiej, klubowej koszulki w paski, podejrzewają, że miał ją na sobie sprawca - nie ma jej. Oskarżyciel wyciągnie podczas procesu, że nie znaleziono wówczas także koszuli w kratę, którą Jakub T. miał na sobie tamtej nocy. - Gdzieś się zapodziała. Ale przecież nie tej koszuli szukali wtedy - mówią rodzice.
- Potem trzeba wyjść na ulicę i spojrzeć sąsiadom, znajomym w twarz, bałam się tego, ale wszyscy, którzy go znali mówili: niemożliwe, nie Kuba - opowiada matka. Kuba nie był nigdy karany, nie sprawiał kłopotów. - Spokojny, wesoły, optymistyczny, trochę misiowaty, opiekuńczy wobec kobiet. Lubił zwierzęta, książki historyczne, żagle - opowiadają przyjaciele, którzy organizowali manifestacje w obronie Jakuba. Uważają, że doszło do tragicznej pomyłki.
Oskarżyciel William Hart przedstawił mocne dowody, które jego zdaniem układają się w logiczną całość. - Ty to zrobiłeś - mówił do Jakuba T. podczas przesłuchania. Do dowodów nie pasuje tylko Jakub, jego charakter, dotychczasowe życie. - Wielu sprawców przestępstw sprawia dobre wrażenie - odpowiadał Hart. Obrońca podważał dowody.
Główny dowód DNA. Próbka pobrana od Jakuba oraz ze spermy zostawionej przez sprawcę - były identyczne. - Jest jedna możliwość na miliard, że to nie on - powtarzał oskarżyciel. Obrona wyciągnęła jednak niejasności: przy pierwszym badaniu DNA nie były zbieżne, ale drugie badanie się zgadzało. - Nie można mówić, że to niepodważalny dowód. Gdyby DNA dawało pewność jak jeden do miliarda, to niepotrzebny w ogóle byłby sąd - przekonywał obrońca.
Nagrania z kamer ulicznych wskazują, że Jakub i Jane H. mogli się spotkać na ulicy tamtej nocy - byli w tym samym czasie, na tej samej ulicy. Kamery uchwyciły też prawdopodobnego sprawcę, ale obraz jest niewyraźny. Biegły stwierdził, że z jednej strony jest podobieństwo między Jakubem i sprawcą, z drugiej strony stwierdził, że jeden wydaje się szczupły i wysoki, a drugi przysadzisty.
Ola i koleżanki zeznały, że tamtej nocy wracali razem z klubu i rozstali się z Jakubem tylko na 30-40 minut. Gdyby tak było, chłopak nie zdążyłby napaść na kobietę. Oskarżyciel twierdzi, że dziewczyny nie mogły pamiętać, czy to było pół godziny czy godzina. A jeśli to była godzina, to mógł po drodze do domu zgwałcić brutalnie kobietę. A potem wrócić, porozmawiać z siostrą - zeznała, że tak było - pożartować, zjeść tosta i oglądać telewizję.