Przed meczem w San Antonio Tony Parker, Tim Duncan, Manu Ginobili i spółka dostali mistrzowskie pierścienie. A dwie i pół godziny później, kiedy Blazers po raz kolejny zmniejszyli straty i dwie minuty przed końcem meczu było tylko 98:95 dla Spurs, gwiazdy wzięły sprawy w swoje ręce. Dwie świetne akcje Ginobilego, wejście pod kosz Parkera i dobitki Duncana przesądziły o wygranej mistrzów. - To był ciężki rywal. Nie poddali się, wciąż byli w grze. A my słabiej rzucaliśmy z dystansu - komentował Parker, MVP ostatnich finałów NBA, który zdobył 19 punktów, ale miał tylko dwie asysty i trzy straty.
Mistrzowie NBA pierwsze ładne i typowe dla siebie akcje dwójkowe pokazali już w końcówce pierwszej kwarty, kiedy zdobyli bardziej wyraźne prowadzenie. Gwiazdy wspierane były przez graczy drugoplanowych - w każdym momencie meczu któryś z nich zaczynał seryjnie trafiać: zaczął Matt Bonner, potem włączył się Francisco Elson, następnie Brent Barry i Michael Finley. Najstarszy zespół ligi (średnia wieku 30,2) w końcówce drugiej kwarty przeważał wyraźnie - przez moment było już 55:39.
Ale goście, którzy są w NBA najmłodszym zespołem (średnia 24), nie poddawali się. Blazers grali oczywiście bez nr. 1 w drafcie, środkowego Grega Odena (kontuzja kolana wyeliminowała go z występów na cały sezon), nierówny i nieskuteczny był najlepszy debiutant poprzedniego sezonu Brandon Roy, ale punkty zdobywali inni. Najpierw wszechstronnością zaskoczył Travis Outlaw, a w drugiej połowie na dobre rozrzucali się LaMarcus Aldridge (27 punktów) i Martell Webster (21). Pod koszami nieźle bił się Joel Przybilla (13 punktów i 10 zbiórek).
W końcówce trzeciej kwarcie, po kolejnej trójce Webstera, Blazers przegrywali już tylko 77:79. Ale w ostatnich minutach decydowały akcje gwiazd. A Blazers zabrakło właśnie takich graczy, którzy umieją zdobywać punkty niekonwencjonalnymi zagraniami po indywidualnych akcjach - próbował robić to Roy, ale nie wychodziło. Rzucił siedem punktów, miał sześć asyst, pięć zbiórek, ale i cztery straty.
Duncan skończył mecz z 24 punktami i 13 zbiórkami, Ginobili dodał z ławki 16 punktów, osiem asyst i trzy przechwyty.
W Los Angeles cudów w czwartej kwarcie dokonywał Kobe Bryant. Jego Lakers przegrywali osiem minut przed końcem 63:77, ale doprowadzili do remisu 92:92. Bryant szalał - w ostatnich 12 minutach zdobył 18 ze swoich 45 punktów. Ale zwycięstwa nie zapewnił.
2,5 sekundy przed końcem za trzy punkty trafił skrzydłowy Rockets Shane Battier. Sekundę później Bryant został sfaulowany i rzucał wolne. Pierwszego trafił, drugiego spudłował specjalnie i zebrał piłkę. Nie oddał jednak rzutu, bo rywale wybili mu ją z rąk.
Bryant trafił 13 z 32 rzutów z gry i 18 z 27 z linii. Miał także osiem zbiórek, cztery asysty, cztery przechwyty i pięć strat. Lakers spudłowali aż 18 z 45 rzutów wolnych.
W Rockets najskuteczniejszy był Tracy McGrady - 30 punktów. 25 i 12 zbiórek dodał Yao Ming.
W Oakland Golden State Warriors zostali wyraźnie pokonani przez Utah Jazz - przegrali aż 96:117. 32 punkty i 15 zbiórek zdobył dla zwycięzców Carlos Boozer, 24 punkty i osiem asyst miał Deron Williams. Najskuteczniejszym zawodnikiem Warriors był Baron Davis - 25 punktów i 10 asyst.
Oracle Arena podczas meczu zatrzęsła się przez 10 sekund podczas meczu, bo w okolicy pobliskiego San Jose odnotowano wstrząsy o sile 5,6 stopnia w skali Richtera. Większość fanów tego jednak nie odczuła.
O NBA czytaj też na blogu Supergigant