Nadchodzi era wikinga

Główny faworyt Pucharu Świata Aksel Lund Svindal wygrał otwierający sezon slalom gigant w Soelden. Jego dominacja w tym sezonie może być przygniatająca.

Fachowcy wróżą olbrzymowi z Norwegii (190 cm wzrostu, 100 kg wagi) wielką karierę. Svindal ma dopiero 24 lata, czyli jak na alpejczyka, wciąż jest bardzo młody. Słynni rodacy Aksela - Kjetil Andre Aamodt i Lasse Kjus - na podpatrywaniu których spędził młodość i od których uczył się narciarskiego rzemiosła, wygrywali w Pucharze Świata jeszcze grubo po trzydziestce. Przed Svindalem więc co najmniej osiem lat kariery, a być może nawet dziesięć, zważywszy na to, że u wikingów z nartami "długowieczność" to cecha niemal narodowa. Aamodt zakończył ściganie w zeszłym roku w wieku 35 lat!

Svindal pierwszy krok do nieśmiertelności zrobił w poprzednim sezonie, gdy w niezwykle dramatycznej końcówce Pucharu Świata wydarł prowadzenie Benjaminowi Raichowi i wygrał klasyfikację generalną PŚ. Od 16 lat nie było takich emocji w ostatnich zawodach sezonu - Svindal wyprzedził Austriaka w szwajcarskim Lenzerheide dosłownie o włos. Zajął bowiem 15. lokatę, ostatnią premiowaną punktami. Gdyby przyjechał na metę 16., z Kryształowej Kuli cieszyłby się Raich.

W tym sezonie Svindal ma mieć łatwiej, bo Norweg ciągle pracuje nad swoją wszechstronnością. To, że potrafi wygrywać giganty, zjazdy, supergiganty, kombinacje, a do tego zajmować punktowane miejsca w najbardziej technicznej konkurencji, czyli w slalomie, czyni go narciarzem wyjątkowym. Od czasów reprezentującego Luksemburg Marka Girardelliego, który startował na przełomie lat 80. i 90., nie było tak dobrze spisującego się we wszystkich konkurencjach alpejczyka (może poza Aamodtem i Bode Millerem, gdy byli w formie). Hermann Maier wygrał PŚ czterokrotnie, ale nigdy nie startował w slalomach. To właśnie wszechstronność, ale też typowa dla Norwegów ogromna siła fizyczna i niebywała - dla tak wysokiego i ciężkiego zawodnika - zwinność, czyni Svindala faworytem numer jeden. Wielu fachowców uważa nawet, że Norweg może zdominować Puchar Świata na lata. Jeśli będą omijać go kontuzje, może nawet pokusić się o próbę wyrównania rekordu Girardelliego i sięgnąć po Kryształową Kulą aż pięciokrotnie. - Jestem szybki, a chcę być jeszcze szybszy. Na niczym innym się nie koncentruję - zapowiada Norweg.

Tradycyjne otwarcie Pucharu Świata w austriackim Soelden (w zeszłym roku się nie odbyło, bo brakowało śniegu) potwierdziło tylko przedsezonowe prognozy - Svindal znokautował rywali w gigancie. Znokautował, mimo że pierwszy przejazd pojechał słabo - do prowadzącego Amerykanina Teda Ligety'ego tracił ponad sekundę. Drugi przejazd w wykonaniu Svindala był jednak genialny. Norweg zjechał jak na mistrza świata w tej konkurencji przystało i ostatecznie wyprzedził Ligety'ego o 0,32 s, a trzeciego Fina Kalle Palandera o 0,39 s. - Szczerze? Nie wierzyłem, że wygram. Popełniłem dwa poważne błędy w pierwszym przejeździe i nie spodziewałem się, że dam radę to zniwelować - cieszył się Norweg, dla którego było to ósme zwycięstwo w PŚ.

Miller może mieć kaca

Svindal to faworyt numer jeden, ale jest postać, która nawet jeśli nie wygra w tym sezonie ani razu, to zepchnie Norwega w cień. To Amerykanin Bode Miller, czyli człowiek demolka alpejskich stoków. We wczorajszym gigancie Miller zajął niezłe piąte miejsce (ze stratą ponad sekundy), co w jego przypadku jest nie lada wyczynem, wziąwszy pod uwagę poprzedni sezon, gdy Miller wypadał z trasy z regularnością serii z karabinu maszynowego. Miller jest starszy od Svindala o sześć lat, ale nazwanie go dużym dzieciakiem nie będzie przesadą. Gdy w 2005 r. sięgnął po Kryształową Kulą, wygrywając w wielkim stylu PŚ, wielu widziało w nim następcę Hermanna Maiera - nowego szaleńca, który nie wie, co to ryzyko, i nie zna lęku. Przez ostatnie dwa sezony Miller zrobił jednak ze swojego wizerunku karykaturę - ryzyko i brak lęku zamieniły się w totalne lekceważenie startów. Efekt był taki, że Amerykanin przegrał wszystko, co było to przegrania. Najpierw zawalił igrzyska w Turynie w 2006 r., a w zeszłym roku przegrał MŚ w Are, gdzie miał bronić medali w zjeździe i supergigancie, a nie wywalczył nic. W Pucharze Świata też spisywał się fatalnie - kilkanaście razy w ogóle nie dojechał do mety.

Ten sezon ma być inny, bo Miller "uporządkował swoje sprawy". Otóż w maju obwieścił, że za jego złe wyniki odpowiada amerykańska federacja narciarska, w barwach której się ścigał. US Ski Team wprowadził bowiem - zupełnie niezrozumiały dla Millera - zakaz mieszkania w przyczepie kempingowej i zakaz picia alkoholu. Doszło nawet do tego, że gdy Miller się przeziębił, to zarzucił swojej federacji, że to ich wina, bo w hotelu jest "więcej zarazków niż w mojej przyczepie".

Efekt jest taki, że w tym sezonie Miller startuje poza amerykańską federacją - będzie sam płacił za przeloty, treningi, pięcioosobowy sztab trenerów i serwisantów. Będzie też spać w przyczepie. Nie jest jasne, czy będzie pił. Ze sztabu Millera dochodzą sygnały, że podobno rzucił alkohol. Choć startuje poza federacją, to reprezentuje USA, a jeśli wygra, będzie grany amerykański hymn. - Czuję, że gdy zrobię wszystko tak jak kiedyś, po swojemu, powinno być dobrze - mówi Miller. - Bode ma wielki talent i jeśli faktycznie przestał pić, to będzie groźny - przewiduje Aksel Lund Svindal.

20.

lokatę zajął we wczorajszym gigancie Hermann Maier. 35-letnia legenda z Austrii ciągle nie wybiera się na emeryturę. - Odejdę, gdy będę chciał - powtarza

Wyniki slalomu giganta w Soelden:

Klasyfikacja generalna PŚ (po 1 z 41 zawodów):

Klasyfikacja PŚ w slalomie gigancie (po 1 z 8 zawodów):