- Tak, ale kiedy to było, jakieś 50 lat temu, stare czasy. Mieszkałem w Rotterdamie, widziałem przypływające statki, chciałem wsiąść na jeden z nich i odpłynąć. Człowiek był młody i bardziej romantyczny.
- Dzisiaj staram się myśleć praktycznie i uważam się za człowieka praktycznego. Historia jest dobra, ale do opisywania w książkach. Ja myślę tylko o tym, co jest teraz i co będzie jutro.
- Oczywiście, Polska to bardzo miły kraj, są tu sympatyczni ludzie, fantastycznie reagują na piłkę nożną. A o co chodzi?
- Zgadza się, bo przyjechałem tu do pracy. Ale proszę się o mnie nie martwić, na pewno nie pracuję 24 godzin na dobę. Mam też trochę czasu dla siebie. Chodzę po ulicach jak każdy normalny człowiek, spotykam się z ludźmi, kręcę się po Polsce. Można powiedzieć, że jakieś 80 procent mojego czasu jestem selekcjonerem reprezentacji, a 20 procent zostawiam dla siebie.
- Zdecydowanie nie. Cóż, mam talent do języków, znam kilka, ale już pogodziłem się z tym, że waszego nigdy nie opanuję. Gdy bierze pan zachodnią gazetę, to słowa czyta się tak, jak się je pisze. A w Polsce zupełnie inaczej. Nie wiadomo jak to czytać.
- No właśnie nie, dlatego opanowałem kilka podstawowych zwrotów i to wszystko. Na szczęście znajomośc języka nie jest mi jakoś szczególnie potrzebna w pracy.
Nie ma to znaczenia. Oczywiście tu ciśnienie jest trochę większe, ale generalnie nie jest to dla mnie problemem. Gdy byłem szkoleniowcem w Madrycie, na konferencje przychodziło po 80 dziennikarzy. Chwilę wcześnej graliśmy mecz przy ponad 100-tysięcznej publiczności. I każdy miał swoją opinię. Jestem przyzwyczajony do działania pod presją. I do tego, że jak wystawię Rasiaka, to będziecie domagali się Matusiaka. Jak Matusiaka, to Rasiaka. Zawsze ktoś będzie niezadowolony, w końcu w Polsce jest 20 milionów trenerów.
więcej w 'Dzienniku'