Kontrolowana przez państwo Stocznia Gdynia zatrudnia ok. 5 tys. osób. Co miesiąc na pensje dla nich potrzeba 16 mln zł. Pieniądze powinny być wypłacone w poniedziałek, ale tego dnia pracownicy zostali odprawieni od kasy z kwitkiem. Powód? Na kontach borykającej się od miesięcy z kłopotami finansowymi stoczni zabrakło pieniędzy.
Wczoraj rano stoczniowcy, zamiast rozpocząć pracę, zgromadzili się na wiecu przed dyrekcją zakładu. Przyszło ich ok. tysiąca. Domagali się wypłat.
- Ogłosiliśmy, że pracownicy produkcji do czwartku otrzymają 80 proc. wynagrodzeń, a resztę wraz z odsetkami dostaną do 19 października. Administracja całość wypłat dostanie do 19 października - mówił Janusz Wikowski, rzecznik stoczni.
Większość protestujących nie zaakceptowała tej propozycji. Niektórzy oprócz wypłaty pensji zaczęli domagać się podwyżek (dziś pracownik produkcji zarabia średnio ok. 3 tys. zł brutto, razem z nadgodzinami).
Od rana pomocy w Warszawie szukał Kazimierz Smoliński, prezes Stoczni Gdynia, polityk PiS i kandydat do Sejmu. W Ministerstwie Skarbu, czyli największym właścicielu spółki, odprawiono go z kwitkiem. - To kompetencje Agencji Rozwoju Przemysłu - usłyszeliśmy w resorcie.
I to właśnie ARP, podległa resortowi skarbu spółka, ma pomóc stoczni. - Uzgodniliśmy warunki pożyczki w wysokości 8 mln zł, niezbędnych na wypłatę pensji - poinformował nas Paweł Brzezicki, prezes ARP.
- W środę rano każdy pracownik stoczni dostanie komunikat, z którego wynika, że 100 proc. wypłat dotrze na konta pracowników w piątek lub sobotę - powiedział Dariusz Adamski, szef "Solidarności" w Stoczni Gdynia. - Uzyskaliśmy też zapewnienie ministra skarbu, że firma otrzyma niedługo dalszą pomoc finansową, by umożliwić jej funkcjonowanie do czasu prywatyzacji.