Legia już nie jest liderem...

W meczu dwóch grających zazwyczaj bardzo ofensywnie zespołów zadecydowała jedna akcja. Dzięki wygranej Lech znów liczy się w walce o mistrzostwo. Legia po kilku tygodniach straciła pozycję lidera

Żaden mecz nie wywołuje takiego zainteresowania. Padł kolejny rekord frekwencji. Na stadionie w Poznaniu było więcej ludzi, niż oficjalnie może się zmieścić - 28 tys. Także - mimo zakazów - grupa fanów z Warszawy. Lech mógłby przegrać wszystko, ale Legię u siebie musi pokonać. A Legię, która jest liderem Orange Ekstraklasy, to już w szczególności. Drużyna Jana Urbana do tej pory w tym sezonie wygrała osiem z dziewięciu meczów, ale w sobotę nie mogła wygrać, bo ani razu celnie nie strzeliła na bramkę.

Trener Lecha Franciszek Smuda oficjalnie dostał wsparcie klubu, ale wiedział dobrze, że tego meczu przegrać nie może. Gdyby do tego doszło, nic nie uratowałoby go w przerwie zimowej przed utratą pracy. Dlatego dobrze się przygotował.

- Przeanalizowaliśmy bardzo dokładnie wszystkie mecze przeciwnika. Zwłaszcza jedyny przegrany przez Legię - w Kielcach z Koroną. Tam miała pecha, panowała nad rozwojem wydarzeń. Wiedzieliśmy jedno - trzeba zrobić wszystko, aby nie dać się rozjechać drugiej linii Legii - mówił po meczu.

- Długo zanosiło się na to, że będzie 0:0. Potrafimy grać znacznie lepiej niż w sobotę. Zawiedliśmy w ofensywie - odpowiadał trener Legii Jan Urban.

- To były szachy - przyznał Smuda.

Do Poznania przyjechał Dickson Choto, ale stan jego zdrowia nie pozwolił, aby go wstawić do składu. Warszawianom bardzo brakowało na lewym skrzydle kreatywnego Edsona (na prawym słabo zagrał Miroslav Radović). Tej strony mieli pilnować powołani ostatnio do kadry obrońcy - Tomasz Kiełbowicz z Jakubem Wawrzyniakiem. Często jednak nie dawali rady pomysłowo grającym Marcinom - Zającowi z Kikutem. To właśnie po tej stronie została przeprowadzona decydująca akcja meczu - nieco ponad kwadrans przed końcem.

Obie drużyny bardzo się pilnowały. Legia tzw. kulturą gry górowała, ale nic z tego nie wynikało. Takesure Chinyama miał przez cały mecz tylko jedną okazję (którą zresztą swoim zwyczajem spartaczył). Wprowadzony za niego Bartłomiej Grzelak w ogóle zginął w tłumie.

- Jesteśmy zbyt zależni od tego, którą nogą wstaną z łóżka nasi napastnicy - zżymał się Urban. Z taką grą ofensywną jak w sobotę dotychczasowy lider nie miał prawa wygrać spotkania.

Lech był rzadziej przy piłce, ale miał trzy świetne okazje, choć groźny celny strzał też był tylko jeden. Pierwszą dobrą okazję lechitom stworzyli zresztą legioniści, i to dopiero w drugiej połowie. Marcin Zając wbiegł między Inakiego Astiza i Jana Muchę, minął bramkarza, ale z ostrego kąta trafił tylko w boczną siatkę (do tej pory grając w różnych klubach, strzelił Legii osiem goli, dwa w poprzednim, rozegranym w maju spotkaniu w Poznaniu). W 81. min Henry Quinteros nie zdążył do prostopadłego podania. Mucha wygarnął mu piłkę na linii pola karnego.

To mógł być gol na 2:0, bo Lech od 73. min prowadził. Bramkowa akcja była bardzo efektowna. Rozpoczęła się na prawym skrzydle od wygranego dryblingu Zająca. Piłka trafiła do Marcina Kikuta, którego nie zastopował Aleksandar Vuković. - Zatrzymałem się, bo gdybym go potrącił, byłaby jedenastka - mówił Serb. Kikut zagrał na środek pola karnego. Hernan Rengifo błyskotliwym zwodem oszukał Wojciecha Szalę i strzelił tak szybko, że Mucha nawet nie zareagował. Peruwiańczyk dostał owację na stojąco. - Nigdy nie przeżyłem czegoś takiego, bo w Peru nie ma podobnego zwyczaju - powiedział Rengifo, którego pseudonim "El Charapa", czyli żółw, wziął się od nazwy jego ojczystego plemienia znad Amazonki.

Po meczu nie było szczęśliwszego człowieka niż Piotr Reiss. Gdy kapitan Lecha udzielał wywiadu, kibice skandowali jego nazwisko i rzucali w jego kierunku koszulki, żeby złożył na nich autograf. Kilkanaście minut wcześniej był jednak bardzo zdenerwowany, bo trener Smuda zdjął go z boiska. - Poniosło mnie. Jako lechita z krwi i kości zawsze chcę grać przeciwko Legii od początku do końca. Przepraszam za te nerwy wszystkich - mówił już rozradowany. - Dzień wcześniej miałem 11. rocznicę ślubu. To zwycięstwo dedykuję żonie. To najlepszy prezent, jaki mógłbym wymyślić.

Lech po raz pierwszy pokonał warszawiaków, gdy przyjechali do Poznania w roli lidera. W dodatku im tę pozycję odebrał.

3

tyle razy z rzędu Lech pokonał u siebie Legię - 1:0, 3:1 i 1:0

4

w tylu kolejnych meczach ligowych Legia traciła jednego gola. W dwóch przypadkach przyniosło to porażki