Dlaczego Legia przegrała w Kielcach?

Kiedyś drużyna Jana Urbana przegrać musiała. Dlaczego jednak stało się to w Kielcach, gdzie Legia dłużej była przy piłce, grała lepiej i miała więcej sytuacji niż gospodarze?

O wyniku i sposobie gry obu zespołów zadecydowała sytuacja z setnej sekundy. Złe wybicie Błażeja Augustyna wykorzystali kielczanie, strzelili gola i cofnęli się na swoją połowę. Pozwolili Legii niemal na wszystko: grać piłką, wymieniać siedem-dziewięć podań na swojej połowie, dośrodkowywać. Nie pozwolili na jedno tylko - na strzelenie gola.

Szczęście, które przez siedem tygodni dopisywało Legii (nie w tym, że wygrała wszystkie spotkania, ale w tym, że straciła w nich tylko jednego gola, choć rywale okazji mieli bez liku), tym razem się odwróciło. Jak choćby na samym początku drugiej połowy, kiedy piłka odbijała się od obrońców, bramkarza i słupka kieleckiej bramki, ale linii nie przekroczyła.

Brak szczęścia miał bardzo mocne wsparcie w nieskuteczności Takesure Chinyamy. Piłkarz z Zimbabwe mógł strzelić przynajmniej trzy gole i mieć dwie asysty. A schodził z boiska z niczym, jeśli nie liczyć pokaźnego bandaża na głowie i plastra na łuku brwiowym po ciosie Hernaniego. Chinyama podjął w piątek mnóstwo decyzji, ale żadna nie była dobra. Wszystko robił odwrotnie, niż powinien. Jak prosiło się o podanie, strzelał. Kiedy powinien kopać piłkę zza pola karnego, na siłę szukał partnerów.

Do braku szczęścia oraz nieskuteczności Chinyamy trzeba dołożyć trzecią przyczynę porażki - pomyłki trenera Urbana. Szkoleniowiec Legii tym razem nie trafił ze składem. W defensywie żadnego wyjścia nie miał. Może poza tym, że na lewej stronie zamiast Tomasza Kiełbowicza mógł zagrać Jakub Wawrzyniak (od pewnego czasu trener uważa, że na miejsce w podstawowym składzie bardziej zasługuje Kiełbowicz, pomiędzy nimi nie ma jednak specjalnej różnicy). Do kontuzjowanych wcześniej podstawowych zawodników - Piotra Bronowickiego i Wojciecha Szali - dołączyła "skała z Zimbabwe", czyli Dickson Choto. Nad błędem Augustyna pastwić się nie ma co - innych środkowych obrońców Legia nie ma. Tym razem jednak Urban nie trafił ze zmianami niewymuszonymi. Szansy nie wykorzystał Miroslav Radović. Do pierwszej jedenastki wrócił po trzech kolejkach, które zaczynał jako rezerwowy. Serbski pomocnik jest jednym z najbardziej chimerycznych graczy Legii. Mecze świetne, w których bryluje, strzela gole, ma asysty, mija rywali, są przemieszane z występami takimi jak w Kielcach - bezbarwnymi, słabymi. Był bezproduktywny, nie pomógł drużynie w ofensywie. Nie stanowił dla gospodarzy takiego zagrożenia jak Edson z lewej strony. Brazylijczyk był najlepszy z legionistów, ale po godzinie musiał zejść z boiska z naciągniętym mięśniem.

Nie udał się też eksperyment z Chinyamą, który zagrał od początku zamiast Bartłomieja Grzelaka (napastnikami Urban żongluje najbardziej, raz gra jeden - raz drugi). Właśnie nieskuteczność to był największy problem Legii i jeśli klub kupi kogoś zimą, będzie to właśnie zawodnik do pierwszej linii. Szybki, zadziorny i przebojowy. Dyrektor Mirosław Trzeciak marzyłby o Adrianie Sikorze z Groclinu, ale raczej na marzeniach się skończy. Napastnik Groclinu będzie mógł odejść po sezonie, jednak niemal przesądzone jest, że wyjedzie za granicę. Dlatego Legia pewnie poszuka w innym kraju.

W Kielcach jej rekordowa w historii klubu seria siedmiu wygranych od początku sezonu została przerwana także przez błąd sędziego Grzegorza Gilewskiego, który powinien podyktować rzut karny za zagranie ręką Marcina Drzymonta.

- Chyba nikt nie miał złudzeń, że wygramy wszystkie mecze - powiedział po meczu kapitan Legii Aleksandar Vuković. Złudzeń nie miał nikt, ale akurat w Kielcach passa Legii skończyć się nie musiała.