- Jest dobrze. W styczniu tego roku zaczęły się wreszcie dobre czasy dla polskich producentów drobiu. Od tej pory utrzymują się wysokie i bardzo wysokie ceny - uważa Leszek Kawski z Krajowej Rady Drobiarstwa.
Za kilogram tuszki kurczaka producenci otrzymują dziś nawet 5,50 zł. Zaś rolnicy sprzedają zakładom drobiarskim kurczaki po 3,1-3,6 zł za kilogram żywca. Na wolnym rynku jest jeszcze drożej - cena żywca dochodzi nawet do 4 zł za kg. To oznacza, że nikt - ani hodowcy, ani zakłady drobiarskie - nie mówi już o dokładaniu do produkcji i nie straszy zamykaniem kurników. Tak dobrze dawno nie było.
- To skutek rynkowego prawa popytu i podaży. Ludzie mają więcej pieniędzy, więcej wydają na drób i dlatego ceny się utrzymują na wysokim poziomie - mówi Włodzimierz Bratkowski, szef zakładów Cedrob.
Rzeczywiście, z danych GUS wynika, że spożycie drobiu w kraju wyraźnie rośnie. Po raz pierwszy w roku ubiegłym przekroczyliśmy unijną średnią w spożyciu tego mięsa - przeciętny obywatel Unii zjada rocznie 22,5 kg, zaś przeciętny Polak w 2006 zjadł 23 kg mięsa drobiowego. W pierwszym półroczu tego roku spożycie nadal rosło i wyniesie prawdopodobnie na koniec roku 24 kg na mieszkańca. Ale oprócz popytu krajowego ceny napędza też lawinowo rosnący eksport. Już rok poprzedni był pod tym względem rekordowy. Z kraju wyjechało 21 proc. całej rocznej produkcji drobiu, czyli ok. 230 tys. ton mięsa. W tym roku ten rekord zostanie znacznie pobity - już w pierwszym półroczu tego roku sprzedaliśmy o 40 proc. mięsa więcej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego.
Eksport rośnie, bo polski drób mimo wzrostu cen jest ciągle najtańszy w całej Unii. Do tego ptasia grypa, która przetrzebiła w poprzednich latach stada na Zachodzie, nas praktycznie ominęła. Co więcej, z analiz unijnych ekspertów wynika, że to właśnie Polska ze względu na stosunkowo niskie koszty produkcji stanie się w Unii w najbliższych latach głównym dostawcą mięsa drobiowego - kurniki w innych krajach będę stopniowo likwidowane, a produkcja przerzucana do Polski. A to oznacza, że popyt na polski drób jeszcze wzrośnie, a wraz z nim i ceny.
Już wiadomo, że ceny drobiu będą rosły w tym roku, bo gwałtownie drożeją pasze. Na razie drobiarze karmią kurczaki paszami z zeszłorocznych zbiorów zbóż, a te są tańsze o blisko 40-50 proc. od zbóż tegorocznych. W październiku sytuacja się zmieni, bo do kurników zacznie trafiać droższe tegoroczne zboże. Tylko z tego powodu mięso drobiowe może zdrożeć o jakieś 20 proc. Jeszcze gorsze są perspektywy dla soi, która jest najważniejszym substytutem białka zwierzęcego dla drobiu (po wprowadzeniu zakazu stosowania mączek kostnych), sprowadzamy jej ok. 2 mln ton rocznie. Polski parlament jako jedyny w Unii wprowadził bowiem zakaz stosowania pasz transgenicznych, czyli soi genetycznie modyfikowanej. Zakaz wejdzie w życie w przyszłym roku i oznacza znaczny wzrost kosztów produkcji drobiu. Soi bez GMO jest na świecie zaledwie ok. 15 proc. i jest ona o blisko 30 proc. droższa niż ta genetycznie modyfikowana. Jeśli rząd nie zwróci się do Sejmu o nowelizację tej ustawy (a nic na to nie wskazuje), to zafunduje nam w przyszłym roku wyższe ceny drobiu o kilkanaście procent tylko ze względu na droższą soję. Wojciech Mojzesowicz, minister rolnictwa, nie widzi problemu. Uważa, że soję mogą w karmieniu drobiu zastąpić odpady rzepakowe, a tych mamy w kraju mnóstwo. - Można dodawać makuchy rzepakowe do karmy, ale tylko w niewielkich ilościach, zbyt duża dawka jest dla drobiu szkodliwa - ostrzega Kawski i dodaje: - Jeśli rząd i parlament nie wycofają się z tego zakazu, to leżymy, polskie drobiarstwo, które tak świetnie się teraz rozwija, zostanie wykończone. Taniej będzie sprowadzić kurczaki z Czech czy Słowacji, niż hodować u nas.
- Niech pan minister swoje kury nakarmi rzepakiem i zobaczy, jak smakują. Każdy wie, że po rzepaku jaja i mięso smakują i pachną rybami - mówi oburzony hodowca spod Płońska.