Nadzwyczajne posiedzenie połączonych komisji skarbu i gospodarki w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki udało się zorganizować mimo obecnego kryzysu w Sejmie. Sporny projekt ustawy dotyczy podziału akcji pracowniczych w spółkach energetycznych, które rząd skonsolidował.
W 2004 r. pracownicy BOT i Południowego Koncernu Energetycznego dostali po 15 proc. akcji swoich spółek. Po dwóch latach mogli je odsprzedać. Akcje kupowali od nich inni pracownicy, inwestorzy indywidualni i instytucje finansowe, licząc na zysk po zapowiadanym debiucie giełdowym spółek. Pracownicy sprzedali prawa do akcji w sumie za 140 mln zł.
W tym roku jednak spółki skonsolidowano - powstały Polska Grupa Energetyczna i grupa Energetyka Południe. Zgodnie z rządowym projektem prawo do akcji tych spółek będą mieli tylko ich pracownicy. Pozostali inwestorzy - nie. - Zaczyna się kampania wyborcza, a premier ma takie ładne hasło: "Premier PiS nie pozwoli okradać Polaków". Chciałabym, żeby było ono prawdziwe - apelował wczoraj do ministra skarbu Zdzisław Błaszków, właściciel akcji PKE.
- Zainwestowaliśmy z żoną w akcje oszczędności życia. A teraz chce się nas wywłaszczyć! - wtórował mu 82-letni Eugeniusz Gubała.
Prawnicy reprezentujący instytucje finansowe przestrzegali posłów, że jeśli Sejm uchwali ustawę w proponowanym kształcie, Polsce grożą procesy. - Ten projekt jest niekonstytucyjny, bo narusza zasadę równych praw akcjonariuszy - mówił radca prawny Kamil Jankielewicz reprezentujący jednego z większych inwestorów. - Wieloletnie procesy mogą zablokować dokończenie konsolidacji sektora energetycznego.
Przed przyjęciem rządowego projektu przestrzegał posłów też ekspert z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. - Ta ustawa dyskryminuje część inwestorów, którzy zgodnie z prawem weszli w posiadanie akcji spółek energetycznych - podkreślał Marcin Peterlik. - Pojawiające się kontrowersje nie będą sprzyjały prywatyzacji sektora. Poza tym nie stawiają one Polski w dobrym świetle wobec zagranicznych inwestorów, którzy również kupili akcje. Nawet obecne zamieszanie polityczne nie uzasadnia stanowienia wadliwego prawa.
Wiceminister skarbu Michał Krupiński zapewniał, że rząd ma kilkanaście opinii prawnych, z których wynika, że projekt ustawy jest zgodny z prawem. - Nie ma powodów, by uprawnienia pracowników rozciągać na nabywców akcji na rynku wtórnym - cytował ekspertyzy prawne. - Zasada równości nie oznacza, że wszyscy mają takie same prawa i obowiązki.
To oświadczenie rozwścieczyło inwestorów: - Pan nie rozumie, co pan czyta! - krzyczeli. - Kto pana tam postawił?! Co to za minister, który głupoty mówi! Rozminęliście się z zasadami!
Projektu bronił też minister skarbu Wojciech Jasiński. - Próba straszenia strony społecznej zaskarżeniem ustawy do arbitrażu czy do trybunału jest obliczona na wywołanie niepokojów - ocenił.
Minister skarbu przekonywał, że przyjęcie ustawy wcale nie oznacza pozbawienia części inwestorów należnych im praw. - Będą mogli przecież sprzedać swoje akcje, gdy spółki wejdą na giełdę. Jednak mniej zarobią. Nazywajmy rzeczy po imieniu - powiedział.
Związkowcy ze spółek energetycznych apelowali do posłów, by mimo politycznego kryzysu jak najszybciej uchwalili ustawę. Minister Jasiński zapewnił, że marszałek Sejmu Ludwik Dorn obiecał mu, iż Sejm zajmie się projektem na początku września.
Dziś pierwsze czytanie rządowego projektu planują połączone komisje skarbu i gospodarki. - Uchwalenie ustawy, która może mieć wady konstytucyjne, nie ma sensu - mówi szef komisji skarbu Aleksander Grad (PO). - Zgłosimy poprawkę, która zrówna wszystkich akcjonariuszy. Jeśli PiS zgodzi się na takie rozwiązanie, a Sejm będzie w stanie pracować, niewykluczone, że ustawę uda się uchwalić jeszcze przed skróceniem kadencji Sejmu.