Wczoraj po raz pierwszy szefowie resortu rolnictwa i Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa przyznali oficjalnie, że nie panują nad sytuacją w ARiMR, największej agencji płatniczej w całej Unii, rocznie wypłacającą rolnikom kilkanaście miliardów złotych.
"Gazeta" już w sobotę informowała o chaosie w Agencji: o nierozstrzygniętych przetargach na sieć informatyczną, o paraliżującej ARiMR karuzeli stanowisk. Po naszym tekście nowy minister rolnictwa Wojciech Mojzesowicz wezwał w trybie pilnym całe szefostwo Agencji, by przeanalizować sytuację. Z tej analizy wyłonił się "dość kłopotliwy" obraz Agencji, jak delikatnie przyznał wczoraj wiceminister Henryk Kowalczyk (PiS), który od poniedziałku nadzoruje ARiMR (dotychczas robił to wiceminister Maciej Jabłoński z Samoobrony).
Resort rolnictwa przyznał, że mogą się opóźnić tegoroczne dopłaty obszarowe dla rolników. Aby ARiMR mogła wypłacać je od 1 grudnia, do połowy października powinna zweryfikować wszystkie wnioski rolników. Agencja skontrolowała do tej pory dopiero 19 proc. z 1,5 mln wniosków o dopłaty, a rok temu o tej porze miała już za sobą 80 proc. kontroli.
Skąd te opóźnienia? Minister Kowalczyk tłumaczy: bo resort rolnictwa wprowadził w tym roku nowy rodzaj dopłat i kilkakrotnie zmieniał zasady ich przyznawania, bo system informatyczny jest przeciążony i nie daje rady (sprawdzenie jednego wniosku trwa pół godziny zamiast kilka minut), bo przetargi na rozbudowę sieci informatycznej ogłaszane są z błędami i potem anulowane. Ale przede wszystkim, bo od roku w centrali Agencji i jej oddziałach terenowych trwa nieustająca wymiana kadr.
Tę karuzelę rozkręcił PiS. Jesienią 2005 r. pochodząca z nadania tej partii prezes Elżbieta Kaufman-Suszko rozpoczęła urzędowanie w Agencji od zwolnienia - jednego dnia - wszystkich dyrektorów regionalnych (czyli wojewódzkich). Wymieniano dyrektorów, ich zastępców, kierowników biur powiatowych, obsadzając te stanowiska ludźmi z PiS i zwolennikami Artura Balazsa.
W kwietniu tego roku po stanowiska w ARiMR sięgnęła z kolei Samoobrona. Prezes Janusz Osuch wyrzucił ludzi z PiS i związanych z Balazsem i zastąpił ich osobami bliskimi Andrzejowi Lepperowi. Tylko w ciągu ostatniego roku w 314 biurach powiatowych wymieniono 262 dyrektorów, dwukrotnie zmieniał się dyrektor w każdym oddziale wojewódzkim Agencji, 35 razy wymieniano też ich zastępców. Jak przyznał wczoraj wiceminister Kowalczyk, na stanowiska kierownicze powoływano ludzi bez kwalifikacji, bez koniecznych egzaminów, którzy o pracy w tej instytucji nie mieli pojęcia.
W samej centrali Agencji w ciągu ostatniego roku zmieniło się 25 dyrektorów, 24 zastępców i sześć razy zmieniano prezesa.
Zatrudnienie w Agencji wzrosło o 1,5 tys. osób, czyli o 15 proc. Aż 150 nowo przyjętych osób znalazło się w centrali, czego w planach zatrudnienia Agencja w ogóle nie przewidywała.
Kowalczyk przyznał, że konieczne są nadzwyczajne działania, by Agencja mogła ruszyć z wypłatą pieniędzy rolnikom od 1 grudnia. Jeszcze we wtorek, zaraz po naradzie w resorcie, obecny prezes agencji Leszek Droździel wysłał pismo do wszystkich biur powiatowych ARiMR zalecające pracę nad dwie zmiany. Agencja ma też ogłosić przetargi na sieć informatyczną.
- Doprowadzimy do weryfikacji kadr, każdy pracownik, który nie zda egzaminu, będzie musiał z Agencji odejść - mówił wiceminister Kowalczyk.
Z byłym prezesem ARiMR Januszem Osuchem nie udało nam się wczoraj skontaktować.
Król jest nagi - przyznał wreszcie resort rolnictwa, przedstawiając publicznie katastrofę w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. W końcu minister powiedział, że są poważne opóźnienia w dopłatach dla rolników, że system informatyczny jest niewydolny, a przetargi na sprzęt komputerowy i okablowanie były organizowane bez głowy.
Zamiast pracą Agencja zajmowała się podziałem stołków - dla swoich, po uważaniu, bez zwracania uwagi na kwalifikacje i procedury. Agencja była traktowana przez polityków obecnej koalicji jak dojna krowa. Nikt nie pamiętał, po co naprawdę istnieje, czemu ma służyć i kto za to wszystko płaci.
A płacimy my wszyscy: za pensje dla nowych pracowników, za odprawy przy wyrzucaniu poprzedników, za odwoływane przetargi, za niedziałające komputery. Dodatkowo zapłacą rolnicy, bo zanosi się na to, że nie dostaną w terminie pieniędzy, na które liczyli.
Winą za cały bałagan obecne kierownictwo resortu obarcza wyłącznie poprzedników z Samoobrony: ostatniego prezesa ARiMR Janusza Osucha i wiceministra Macieja Jabłońskiego, który Agencję nadzorował. Obaj rządzili zaledwie przez ostatnie trzy miesiące. To za krótko, by zniszczyć Agencję. Są oczywiście winni, ale przecież tylko kontynuowali dzieło poprzedników. Nie oni pierwsi grali stołkami.
Jeśli nowe kierownictwo resortu i agencji (znowu z PiS) chce uzdrowić sytuacje kadrową w Agencji, niech przyzna, że nie tylko Samoobrona, ale cała koalicja zdarła szaty z króla.
To będzie pierwszy krok, by skończyć z karuzelą stanowisk i zająć się budową solidnej, wydolnej instytucji.
Jej głównym zadaniem powinno być nie zatrudnianie znajomych, ale organizowanie sprawnych wypłat dla rolników.