Koreańczycy w LG tylko "zwiedzali fabrykę"?

Państwowa Inspekcja Pracy i straż graniczna w jednej z polskich fabryk pracujących dla LG znalazła 21 obywateli Indonezji i Korei. - Przyjechali na wakacje zwiedzić fabrykę - przekonuje dyrekcja firmy. Polacy są przekonani, że to nielegalni pracownicy

Fabryka Dong Yang produkuje podzespoły elektroniczne, obudowy i inne plastikowe elementy do monitorów i telewizorów LCD. Leżąca pod Wrocławiem fabryka jest częścią największej inwestycji ostatnich lat. Koreańczycy z koncernu LG Philips zobowiązali się, że wraz z poddostawcami zainwestują 800 mln euro i zatrudnią ponad 12 tys. osób. W zamian polski rząd zaoferował im 290 milionów złotych pomocy publicznej, m.in. w postaci ulg podatkowych.

W ostatni piątek rano straż graniczna otoczyła zakład Dong Yang. Sprawdzali dokładnie każdą wchodzącą i wychodząca osobę. Wewnątrz inspektorzy PIP i służby celnej natrafili na 21 obywateli Korei i Indonezji, którzy nie mieli pozwolenia na pracę w Polsce.

Tylko jeden z nich w momencie zatrzymania pracował przy taśmie. - Złamał prawo i w ciągu siedmiu dni musiał opuścić Polskę - mówi Renata Hulok, rzecznik prasowy komendanta Sudeckiego Oddziału Straży Granicznej.

Pozostali Azjaci nie zostali zatrzymani, chociaż inspektorzy pracy i strażnicy graniczni są przekonani, że również oni pracowali w fabryce: - Nie złapaliśmy ich za rękę - tłumaczy jeden z pograniczników. - A przecież nie możemy zabronić zwiedzania fabryki osobie, która posiada wizę turystyczną.

Tak też tłumaczą się władze koreańskiego koncernu. - Obywatele Indonezji i Korei przyjechali na wakacje zwiedzić fabrykę - mówi nam Krzysztof Oktawiec, szef działu kadr w Dong Yang.

Samej kontroli w firmie nie chce komentować, podobnie jak polskie służby. - Wyniki będą znane za dwa tygodnie - tłumaczy Katarzyna Zalas, rzecznik prasowy wrocławskiej PIP. - Dopiero wtedy będę mogła powiedzieć coś więcej.

Gdy LG Philips ogłosiło plany swojej inwestycji, na Dolnym Śląsku było wysokie bezrobocie. Ostatnio jednak przedstawiciele koncernu wielokrotnie skarżyli się na brak rąk do pracy. Polacy nie chcą bowiem pracować za 900-1200 zł na rękę.

W marcu tego roku na spotkaniu u wojewody dolnośląskiego, Krzysztofa Grzelczyka Koreańczycy zagrozili nawet, że jeśli nie znajdą pracowników, zaczną masowa ściągać ich z Chin i z Korei. Wojewoda zareagował stanowczo - zapowiedział, że nie będzie wydawał im pozwoleń na pracę. Tłumaczy: - Koncern dostał od rządu polskiego ogromną pomoc publiczną. W zamian miał zatrudniać miejscową ludność i ożywić gospodarczo ten region Polski. Nie po to wydaliśmy pieniądze polskiego podatnika, aby w tych fabrykach pracowali obcokrajowcy.

Kim Shik, III sekretarz w ambasadzie Korei Południowej w Polsce: - Obywatel Korei złamał prawo i polskie służby miały bezsporne prawo wydalić go z Polski. Jest nam niezmiernie przykro, że doszło do takiej sytuacji. Na każdym kroku uczulamy koreańskich inwestorów, którzy postawili fabryki w Polsce, by respektowali w każdym calu polskie prawo.