Takiego wyniku nie spodziewał się nikt. Zaledwie dzień po zejściu z gór (pięciotygodniowe zgrupowanie w Pirenejach, a potem w Sierra Nevada), bez wymaganej tygodniowej aklimatyzacji i bez rywalek, z którymi zazwyczaj ściga się na światowych imprezach, Otylia uzyskała najlepszy wynik od dwóch lat. W czwartek, po dwóch latach dochodzenia do formy po tragicznym wypadku, w którym zginął jej brat, a ona sama została ranna, Jędrzejczak pokazała, że nie ma sobie równych.
Cztery miesiące po rozczarowującym trzecim miejscu na mistrzostwach globu w Melbourne Otylia pokazała, że nie daje odpłynąć rekordowi świata na 200 m motylkiem. Rekordowi, który biła dwukrotnie - po raz pierwszy na MŚ w Berlinie w 2002 roku (2.05,78) i dwa lata później na MŚ w Montrealu (2.05,61) - i który rok temu zabrała jej główna rywalka, Australijka Jessicah Schipper (2.05,40).
Jędrzejczak zakwalifikowała się do finału z dobrym czasem 2.08,43, o 2 sekundy lepszym od pozostałych zawodniczek, wśród których rozpoznawalne było jedynie nazwisko Węgierki Beatrix Boulsevicz. Reszta to pływaczki drugoligowe: Franziska Hentke z Niemiec i dwie Portugalki Sara Alexandra Madeira i Sara Oliveira. Główne gwiazdy delfinowej dwusetki - Australijka Jessicah Schipper czy Amerykanka Kimberly Vandenberg do Paryża - nie przyjechały. Mimo to Polka zdołała wykrzesać z siebie tyle adrenaliny, aby do mety dopłynąć z wynikiem najlepszym od dwóch lat. Na mecie wzruszyła się podobnie, jak niegdyś w Berlinie czy Atenach. I tym razem wystarczył rzut oka na tablicę wyników, aby zaczęła płakać.