Ponad 30 Chasydów głównie z Izraela jechało z Warszawy na Ukrainę odwiedzić groby cadyków. Wieczorem zatrzymali się w Lublinie, bo nagle postanowili zwiedzić muzeum na Majdanku. Dotarli tam tuż przed 18, już po zakończeniu godzin pracy placówki. Poza nimi w muzeum nie było już innych turystów. Zdjęli bramę prowadzącą na ogrodzone dawne III pole więźniarskie, a potem dostali się do jednego z poobozowych baraków. - Tak mocno szarpali za drzwi, że puścił skobel z kłódką Ochroniarz zauważył grupę, gdy właśnie wychodziła. Zatrzymał ich i wezwał policję - mówi Grzegorz Plewik, zastępca dyrektora Państwowego Muzeum na Majdanku, który zaraz przyjechał na miejsce. Był tam też prokurator. Zdarzenie zostało zakwalifikowane jako przestępstwo zniszczenia mienia. Policja spisała dane uczestników wycieczki. Muzeum oszacowało straty na około tysiąc złotych i zgodziło się na polubowne załatwienie sprawy. Żydzi od razu zapłacili za szkody. Ich autokar opuścił teren byłego obozu przed północą. Dyrekcja muzeum nie złoży wniosku o ściganie w tej sprawie, a jak w środę poinformował "Gazetę" Andrzej Lepieszko, zastępca szefa Prokuratury Okręgowej w Lublinie postępowania dotyczącego incydentu najprawdopodobniej nie będzie. - Rocznie mamy około 80 tysięcy zwiedzających. Takiego zdarzenia jeszcze u na nie było - nie ukrywa dyrektor Grzegorz Plewik.
Michał Sobelman, rzecznik ambasady Izraela w Polsce wyraża ubolewanie z powodu tego co się stało. - Jeszcze wczoraj ambasador Dawid Peleg rozmawiał z uczestnikami wycieczki - mówi. - Jej członkowie nie informowali nas o swoich planach wyjazdowych jak to się na ogół dzieje w przypadku grup religijnych.
Sobelman dodaje, że Żydzi, na początku nie zdawali sobie sprawy z tego co zrobili. Tłumaczyli, że chcieli się tylko pomodlić. Sądzili, że gdy zdejmą kłódkę i założą ją z powrotem, nic strasznego się nie stanie. - Gdy na miejsce przyjechała policja, zrozumieli niestosowność swojego zachowania - przerazili się. W pewien sposób ich zachowanie można tłumaczyć ekstazą modlitewną. Jest im bardzo przykro z powodu incydentu - stwierdza Sobelman. - Dołożymy wszelkich starań by do tego typu zdarzeń nie dochodziło w przyszłości.
We wtorek wieczorem blisko 90 hektarowy teren muzeum patrolowało trzech ochroniarzy. Plewik poinformował, że starają się o pieniądze na założenie monitoringu. Jego szacunkowy koszt to 200 tys. zł.