Zatrzymana przez patrol policji studentka Akademii Medycznej w Lublinie trafiła do aresztu przy Północnej pod koniec lutego, bo nie chciała powiedzieć jak się nazywa i gdzie mieszka. Potem zeznała, że dwukrotnie zgwałcił ją tam sierżant Grzegorz K., który miał strzec bezpieczeństwa zatrzymanych.
Po aresztowaniu bronił funkcjonariusza niemal cały garnizon na czele z komendantem miejskim Zygmuntem Sitarskim, który w rozmowie z "Gazetą" zaznaczył, że policjantowi przedstawiono zarzuty jedynie na podstawie zeznań jednej osoby. - Mamy do czynienia z klasyczną sytuacją: słowo przeciwko słowu. Oczywiście, nie mamy podstaw, by nie wierzyć studentce, ale nie ma również powodów, by nie ufać policjantowi - mówił Sitarski.
Tymczasem winę Grzegorza K. potwierdziły badania śladów DNA: biegli znaleźli ślady nasienia policjanta na pościeli, w której w areszcie spała studentka.
To był dopiero początek prokuratorskiego śledztwa w tej sprawie. Okazało się, że policjant po zgwałceniu studentki zapytał, czy może jej zrobić zdjęcie do swojej "kolekcji" aparatem fotograficznym w telefonie komórkowym. To mogło świadczyć, że zachował się w ten sposób już nie po raz pierwszy. Śledczy dotarli już do kilkudziesięciu kobiet, które w latach 2005-2007 trafiły do policyjnego aresztu. Część z nich została już przesłuchana.
- Dziesięć kobiet zeznało, że Grzegorz K. składał im w areszcie propozycje seksualne i dotykał ich w różne części ciała. Proponował, by z nim tańczyły. We wrześniu, bądź październiku, po przesłuchaniu wszystkich kobiet podejmiemy decyzję o uzupełnianiu zarzutów wobec policjanta - powiedział nam wczoraj Marek Woźniak, zastępca szefa Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Początkowo prokuratura sugerowała, że konsekwencje w tej sprawie poniesie tylko Grzegorz K., bo pozostali trzej policjanci mający tej nocy dyżur o niczym nie wiedzieli. Jednak Robert Bednarczyk, szef Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie, zapowiedział już w maju, że śledztwo wyjaśni też, czy warunki i okoliczności panujące w izbie zatrzymań nie sprzyjały popełnianiu tego typu przestępstw.
Wcześniej wewnętrzne policyjne postępowanie nie doszukało się winy innych funkcjonariuszy. - Przeprowadzona kontrola nie wykazała, by inni policjanci popełnili w tej sprawie błędy - tłumaczył komendant miejski Zygmunt Sitarski. Z jego opinią zgodził się komendant wojewódzki policji Janusz Guzik. Po tekście, w którym skrytykowaliśmy Guzika za to, że nie wyciągnął wobec Sitarskiego konsekwencji służbowych, komendant wojewódzki zażądał od prokuratury ścigania dziennikarza i redaktor naczelnej lubelskiej "Gazety". Śledztwo w tej sprawie prowadzi prokuratura w Sokołowie Podlaskim.
Zygmunt Sitarski jest na urlopie. W środę nie udało nam się też skontaktować z komendantem Guzikiem.
Zgodnie z orzeczeniem trybunału w Strasburgu gwałt dokonany przez funkcjonariusza publicznego w czasie sprawowania przez niego funkcji urzędowych w instytucji poddanej nadzorowi państwa rodzi nie tylko odpowiedzialność prywatną sprawcy, ale jest także czynem, za który odpowiedzialność ponosi państwo, gdyż uznawany jest za tortury w rozumieniu Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.
Sprawą gwałtu w lubelskim areszcie zainteresował się już Komitet ds. Zapobiegania Torturom oraz Nieludzkiemu i Poniżającemu Traktowaniu w Strasburgu.
Komitet co prawda nie może rozpatrywać konkretnych spraw indywidualnych, a tym samym interweniować w toczących się sprawach prokuratorskich czy dyscyplinarnych. Jego zadaniem jest kontrola ogólnych warunków pozbawienia wolności, w tym traktowania aresztowanych osób przez personel instytucji zamkniętych. Komitet bada takie informacje w ramach okresowych, regularnych wizytacji - w Polsce być może taka wizytacja przypadnie w przyszłym roku - albo w ramach wizytacji ad hoc dla pilnego zbadania konkretnej sytuacji czyli np. warunków w areszcie przy ul. Północnej, gdzie Grzegorz K. zgwałcił studentkę. Jej efektem byłby raport, z którego w przypadku stwierdzenia nieprawidłowości musiałby się tłumaczyć komitetowi polski rząd.