Dziś ks. Cybulski cały czas jest z rodzinami ofiar. Wspiera ich duchowo. - Sytuacja jest bardzo trudna - mówi. - W tej chwili pierwsza grupa bliskich ofiar wyjechała z prefektury do szpitali. Natomiast druga grupa czeka na identyfikację ciał. Jesteśmy też świadkami dramatycznej sytuacji. W szpitalu w stanie poważnym znajduje się niezidentyfikowana jeszcze kobieta. Kilka rodzin ma nadzieję, że to ich bliska.
- Na miejscu jest wielu Polaków mieszkających na stałe we Francji. Wszyscy chcą pomóc. Oferują rodzinom ofiar nocleg i posiłki. Około 10 osób stale towarzyszy rodzinom pielgrzymów - służą za tłumaczy - mówi ks. Cybulski.
Jeszcze w niedzielę rano w sanktuarium Notre-Dame-de-la-Salette nic nie zapowiadało tragedii, w której życie straciło 27 osób. Polscy pielgrzymi, zanim wsiedli do feralnego autokaru, zjedli w tutejszym refektarzu drugie śniadanie. - Przybyli ze Szczecina. Przyjechali tutaj w sobotę po południu i ruszyli rano w ostatni etap podróży przez Niemcy. Wszyscy jesteśmy w szoku. Nie wiem, co mogę jeszcze powiedzieć - łamiącym się głosem mówi proboszcz tutejszej parafii ojciec Louis de Pontbriand. Jego słowa cytuje lokalna gazeta "La Dauphine Libere".
Położone 1800 metrów nad poziomem morza sanktuarium maryjne, które może pomieścić 600 osób, jest w Polsce szeroko znane. Potwierdza to ksiądz Zbigniew Cybulski, który odbywa posługę misyjną - latem w La Salette, a w zimie w Grenoble. - Grupy pielgrzymów z Polski przyjeżdżają tu bardzo często - mówi ks. Cybulski. - Ale nie muszą jeździć niebezpiecznym zjazdem Laffrey. Wszyscy wiemy, że przejazd autokarami tamtędy jest zabroniony od lat. Czy kierowca nie zrozumiał, co oznacza znak zakazu? - pyta zrozpaczony polski ksiądz.
Wszyscy inni również są porażeni okropną nowiną. Polski misjonarz, ojciec Piotr Żaba zapewnia, że będzie odprawiał msze za dusze ofiar. - Nie rozumiem, jak to mogło się stać. Przecież obecnie nie można wyjechać z Polski, jeżeli nie ma się odpowiednio wyposażonego autokaru - stwierdza misjonarz.
Autokar - siedmioletnia Scania - była wynajęta przez polskie biuro podróży Orlando Travel. We Francji powszechna opinia o środkach transportu z krajów Europy Wschodniej jest zła, ale w La Sallette nikt nie mówi o tym głośno - pisze "La Dauphine Libere".
- Można wysnuwać różne hipotezy - mówi ojciec de Pontbriand. - Kierowca mógł być nieprzyzwyczajony do jazdy w górach. Moim zdaniem to on popełnił błąd. Przyczyna jest zawsze ta sama. Inne autokary, które uległy tu wypadkowi, również zjeżdżały na hamulcach - dodaje ksiądz.
Okoliczni mieszkańcy już od dawna domagają się przeprowadzenia autostrady, która pozwoli na uniknięcie stromego zjazdu Laffrey.
Tak naprawdę polski autokar w żadnej sytuacji nie powinien pojechać tą drogą, po której przejazd mają tylko autobusy posiadające specjalne zezwolenie. Zakaz ustanowiono w latach 70. zeszłego wieku po kolejnych śmiertelnych wypadkach, w dwóch z których zginęli pielgrzymi wracający z La Salette.
- Napisy na znakach są po francusku, a w autokarach często nie ma tłumacza - mówi ojciec de Pontbriand. - Na innych okolicznych drogach regionu również nie brakuje wypadków. Ale tu od lat domagamy się autostrady, która pozwoli uniknąć tego fatalnego zjazdu - dodaje.
W niedzielne popołudnie jednak życie w sanktuarium toczyło się dalej. Żadne z mszy czy nabożeństw nie zostało odwołane. -W poniedziałek odprawimy specjalną mszę w połączeniu z diecezją szczecińsko-kamieńską - mówił gazecie ksiądz de Pontbriand. W następną niedzielę msza za ofiary wypadku będzie transmitowana w telewizji.