"Miał zakrwawioną twarz i krzyczał: Polak, Polak, Polak"

Dziennikarzom lokalnego ?Le Dauphine Libere? udało się porozmawiać z naocznymi świadkami wypadku polskiego autokaru. Większość z nich wzięła huk uderzenia za wybuch bomby. Właścicielka ogrodu, gdzie upadł autokar, przeżyła szok, gdy w jej drzwiach pojawił się mężczyzna ranny w wypadku. Krzyczał: " Polak, Polak, Polak".

Wypadek polskich pielgrzymów w Alpach Zobacz wideo

- Słyszałam tylko pisk hamulców i hałas uderzenia. Myślałam, że wybuchła bomba - mówi jedna z mieszkanek pobliskich domów w rozmowie z lokalnym dziennikiem "La Dauphine Libere". Jak relacjonuje gazeta, rozmówczyni wciąż była w szoku i "miała obłęd w oczach". Jej syn jest również zszokowany, ale i wściekły. - Dlaczego nie zrobią nad tą trasą estakady. Od lat są wszędzie, tylko nie tu - mówi.

"Jechał bardzo szybko"

Gazeta przytacza również wypowiedź kierowcy, który zatrzymał się na parkingu przydrożnym tuż obok miejsca, gdzie autokar przerwał barierę. - Przyjechałem tam na kilka minut przed wypadkiem, wyszedłem z samochodu popatrzeć na Vizille. Kiedy nadjechał autokar, zatrzymałem się na przystanku - relacjonuje świadek. - Od razu widziałem, że autokar jechał bardzo szybko. W środku zakrętu zaczął się kłaść na bok, przełamał barierę i uderzył w ziemię pod mostem. Nie miałem mojego telefonu komórkowego, ale zatrzymałem dwóch motocyklistów i pożyczyłem ich telefon. Pomoc przyjechała dziesięć minut później - opowiadał kierowca.

Jak mówi, po zobaczeniu wypadku ugięły się pod nim nogi. - Nie mogłem zejść na dół, widząc wszystkich tych martwych ludzi. Jedno z kół zajęło się ogniem, zobaczyłem gęsty, czarny dym. Ten obraz na zawsze pozostanie w mojej głowie - opowiada świadek.

"Polak, Polak, Polak!"

Inna kobieta, która widziała wypadek, znajdowała się po drugiej stronie mostu - Usłyszałam potworny pisk hamulców, a potem wielkie "bum". Mój dom się zatrząsł. Przechodząc pod mostem dotarliśmy do terenu, na którym znajdował się autokar. Jeden z pasażerów leżał w rzece Romanche. Innych próbowaliśmy wyciągnąć z autokaru. Sąsiedzi próbowali go gasić, ale opony wybuchły i pożar jeszcze się wzmógł. Kazano nam stamtąd odejść - relacjonowała kobieta.

W szoku jest również Catherine Baret, właścicielka ogrodu, gdzie upadł autokar. - Byłam w kuchni, kiedy usłyszałam hałas. Na początku myślałam, że to motocykl - relacjonuje. - Ale chwilę później do mojego domu przyszedł mężczyzna. Miał zakrwawioną twarz, krzyczał: "Polak, Polak, Polak!" Od razu zadzwoniłam po strażaków, potem do moich dzieci. Nie zdobyłam się na odwagę, by sama zejść do ogrodu. To potworne, potworne... - mówiła zszokowana Baret.

"Wypadki są tu codziennością"

Polski autobus w swojej ostatniej drodze w dół przeleciał obok pomniku upamiętniającego ofiary wypadku z 18 lipca 1973 roku, w którym zginęło 43 Belgów. Po niedzielnej katastrofie świadkowie zebrali się po drugiej stronie Romanche.

Przyczyny wypadku były jasne dla wszystkich. - Jestem emerytowanym kierowcą ciężarówki. Pamiętam, że już w tamtych czasach zabraniano nam jeździć tym zjazdem. Jeżeli już do tego dochodziło, trzeba było mieć wspomaganie hamulców - mówił jeden z mieszkańców. - Ten autobus nie mógł już w żaden sposób zapobiec tragedii. Dlaczego nie zainstalują w nich linki hamulca bezpieczeństwa! - złościł się.

- Niebezpieczeństwa tego zjazdu to moja codzienność - mówi Irene Hirczak, która również mieszka w pobliżu miejsca wypadku. - Pytałam o możliwość postawienia tu znaków w różnych językach. Wszędzie słyszałam entuzjastyczne głosy, ale kończy się to właśnie tak - przyznaje. - Pierwszy wypadek tutaj widziałam, gdy miałam siedem lat. Od tamtego czasu walczę o bezpieczeństwo na drodze - dodaje Hirczak.