Jeśli Polaków nurtowały jeszcze jakieś głęboko ukryte wątpliwości, czy rzeczywiście potrafią wyjść z każdej opresji, po pierwszym secie mieli prawo się poczuć nieśmiertelni.
Takiego dreszczowca jak pierwszy set, nawet Spodek, który przeżył niejedno, nie pamięta. Osiem roztrwonionych setboli Francuzów, pięć Polaków, bite czterdzieści minut gry, hala drżąca od adrenaliny i nerwów, wywołane napięciem nie błędy a ogromne błędziska obu drużyn. Wydawało się, że ta partia nie skończy się nigdy, choć zaczęła się od niemal perfekcyjnych zagrań Polaków.
Skończyła się. Skończyła się, bo Piotr Gacek, libero latami pozostający w cieniu nie tylko Krzysztofa Ignaczaka, wykonał lot sezonu. Pewnie sam nie wiedział, jak zdołał doskoczyć pod siatkę i dopaść piłki ewidentnie zmierzającej w aut, którą dzieliło od parkietu kilkanaście centymetrów. A może centymetrów brakowało ledwie kilka, może piłka niemal boiska dotykała. Tak czy owak - to była akcja meczu. Ułamek sekundy potem zaatakował Michał Winiarski. On też był w sytuacji wręcz beznadziejnej. Jak się okazało, pozornie beznadziejnej.
Gdyby w siatkówce istniały akcje warte więcej niż inne, albo sety, które naładowują gracza zwielokrotnioną dawką energii, na tym paliwie Polacy powinni byli dofrunąć do ostatniej piłki ostatniego seta. Ale w siatkówce takie zdarzają się rzadko. Cztery lata temu Francuzi, nieludzko zdeterminowani specjaliści od horrorów, w finale mistrzostw Europy wygrali z Włochami niesamowitego seta 42:40. Złoto zdobyli jednak rywale.
Trójkolorowi to grupa, którą niełatwo skruszyć. Oni lubią, kiedy wymiana trwa tak długo, jakby się miała nigdy nie skończyć. Sami nie należą do mistrzów zbijania piłki z niebotycznych pułapów, więc walkę sprowadzają do parteru, ich być albo nie być rozgrywa się tuż nad ziemią. Broniąc chcą pokryć całe boisko. Gdzie nie spada piłka, tam pojawia się czyjaś dłoń. Zazwyczaj libero Jeana-Francoisa Exigi, który w rundzie eliminacyjnej wywoływał wrażenie, jakby zasięgiem obejmował cały parkiet po swojej stronie siatki.
To dlatego nawet kanonierzy klasy polskich skrzydłowych nie mogą być pewni, że wystarczy wzbić się ponad siatkę i porządnie przywalić. Zwłaszcza w dniu jak w środę, gdy w połowie drugiej partii nad siatką stanął niezwykle szczelny francuski blok. Luki znaleźć nie potrafił ani Wlazły, ani Winiarski. To była już druga tego wieczora zapaść (pierwsza nastąpiła set wcześniej), którą znamy z poprzednich meczów tej edycji LŚ. Dotąd kryzysy udawało się dość łatwo przezwyciężać, rywale byli mocno przeciętni. Francuzi sami sobie krzywdy nie wyrządzają. Mogą przegrać, ale nie wskutek głupich pomyłek. W tym sensie wyznają filozofię reprezentacji Polski za kadencji błędów. Tylko minimum błędów da maksimum zwycięstw.
W trzecim secie kontrolowali już sytuację niemal od pierwszej piłki. Polakom nie wychodziło nic i trener Raul Lozano zdecydował się na wariant "rosyjski", czyli wpuścił Grzegorza Szymańskiego i Piotra Gruszkę. "Rosyjski", bo przećwiczył go na MŚ w Japonii - jego drużyna przegrywała 0:2 w setach, ale po tych roszadach podniosła się i w porywającym stylu zwyciężyła.
I manewr znów podziałał. W trzeciej partii Szymański jeszcze poszaleć nie zdążył, ale czwartą rozpoczął od serii czterech świetnych serwisów. Morale drużyny wyraźnie się poprawiło, zwłaszcza że Łukasz Kadziewicz, największy gangster wśród gospodarzy, zdołał jeszcze odepchnąć piłkę od siatki razem z francuskim rozgrywającym, tak że Pierre Pujol wyrżnął o parkiet.
Jeszcze raz sprawdziła się teza Lozano, który od upiera się, że dwunastka kadrowiczów nie dzieli się na sześciu podstawowych i sześciu rezerwowych. W starciu ze znakomicie broniącymi Francuzami naczelnymi atutami miała być, jak powszechnie prorokowano, trójka skrzydłowych. Tymczasem selekcjoner całą trójkę w połowie gry zdjął i reprezentację ocalili dublerzy - wymienieni Szymański i Gruszka oraz Michał Bąkiewicz, z solidnym oczywiście wsparciem partnerów, zwłaszcza Kadziewicza.
Tie-break w sławnym już ponad granicami kotle katowickiego Spodka zwyczajnie musiał należeć do gospodarzy. I należał, choć bohaterem wieczoru uznano Antonina Rouziera. Polacy wciąż śrubują rekord. Wygrali w LŚ 13 raz z rzędu. A jeśli w piątek Francja nie pokona USA, będą pewni awansu do półfinału jeszcze przed piątkowym meczem z Amerykanami.
Polska: Winiarski (12 pkt), Kadziewicz (11), Pliński, Wlazły, Świderski, Zagumny, Gacek (libero) oraz Szymański (19), Bąkiewicz (7), Gruszka, Grzyb, Żygadło.
Francja: Rouzier (24), Vadeleux (18), Samica (16), Antiga, Pujol, Kieffer, Exiga (libero) oraz Bojidar, Vincent, Looc.
Polska - Francja 3:2 (38:36, 19:25, 21:25, 25:21, 15:10). Pauzowały USA.
Bułgaria - Brazylia 3:2 (21:25, 25:20, 21:25, 25:23, 15:12). Pauzowała Rosja
Plan dalszych gier 12 lipca: Bułgaria - Rosja 17.00; Francja - USA 20.00. 13 lipca: Rosja - Brazylia 17.00; Polska - USA 20.00. 14 lipca - półfinały: pierwszy z F z drugim z E 17.00; pierwszy z E z drugim z F 20.00. 15 lipca: o 3. miejsce 17.00. Finał 20.00.