- Ciekaw jestem, czy zna pani jakiegoś bohatera "Ferdydurki" - zwrócił się Roman Giertych do reporterki "Gazety". Wygrał bezdyskusyjnie: nasza dziennikarka zaczęła się w tym momencie zastanawiać, co to jest "Ferdydurka" i to ją zgubiło.
Na tym nie koniec. Część ze zgromadzonych na sali reporterów nie była do końca przekonana, że książka Jana Dobraczyńskego zasługuje, by znaleźć się na liście lektur obowiązkowych - zwłaszcza że nie wystarczyło już na niej miejsca np. właśnie dla "Ferdydurki". Minister Giertych od razu rozwiał te wątpliwości, informując dziennikarzy, że nawet Burowie docenili dzieła Dobraczyńskiego.
- Dlaczego przetłumaczono go na siedem języków europejskich, najważniejszych? Francuzi, Anglicy, Burowie... Jest to język europejski, który wywodzi się od holenderskiego. To jedyny europejski język w Afryce. Jeżeli przetłumaczyli nawet Burowie, to pan twierdzi, że pod czyim wpływem to zrobili? - mówił minister do jednego z dziennikarzy.