Kiedy Kubica szedł do centrum medycznego na torze w Magny Cours, minął go Sebastian Vettel. Właśnie ten młody Niemiec zastąpił Polaka w zespole BMW Sauber podczas Grand Prix USA w Indianapolis przed dwoma tygodniami. Nie wiadomo, czy 19-latek liczył na więcej wyścigów w zastępstwie, ale "good luck" nie padło.
Kubica, szef zespołu Mario Theissen, rzecznik Joerg Kottmeier i jeden z menedżerów BMW Sauber zmierzali na badania, które miały dopuścić polskiego kierowcę do ścigania się we Francji w ósmym wyścigu sezonu lub z niego wykluczyć.
Wcześniej przez trzy tygodnie wypoczywał w Szwajcarii i we Włoszech i przygotowywał się do powrotu na tor pod okiem osobistego lekarza i fizjoterapeuty. Miały to być dokładnie takie same badania jak te w Indianapolis, kiedy Polak próbował wrócić na tor zaledwie po kilku dniach od wypadku, który wyglądał tak koszmarnie, że niektórzy wyjście z niego bez szwanku uważają za cud. Wówczas w Indianapolis doktor Gary Hartstein, naczelny lekarz FIA, stwierdził, że ryzyko następnego wypadku o nieobliczalnych już wtedy konsekwencjach jest zbyt duże. W Montrealu Polak doznał bowiem wstrząśnienia mózgu. Ponowne wstrząśnienie mogłoby być bardzo groźne dla zdrowia.
Dlatego w Indianapolis Kubica był wściekły, wyszedł z badań szybkim krokiem i w kilkanaście minut uciekł z toru - prosto do Europy.
Tym razem badania nie trwały prawie dwóch godzin jak w USA, ale nieco ponad 30 minut. Składały się z testów na refleks podobnych do tych, przez jakie przechodzą kierowcy wyścigowi na początku sezonu i jakie przechodzą kierowcy zawodowi. Testu sprawnościowego - awaryjnego wyjścia z bolidu w ciągu pięciu sekund i przygotowania go do holowania w ciągu następnych pięciu sekund - nie było, choć przed centrum medycznym stała atrapa pojazdu F1 pamiętająca chyba czasy Alaina Prosta.
- Jestem w 100 procentach sprawny - powiedział lekko zaczerwieniony z emocji Kubica po wyjściu z lekarskich gabinetów. - Czekam na ten wyścig z niecierpliwością. Jest wymagający, ale bardzo się z tego cieszę.
Nie dość, że wymagający, to jeszcze może się odbywać na mokrym torze. W Magny Cours, czyli - jak z lekkim przekąsem powiedział hiszpański wicelider klasyfikacji kierowców Fernando Alonso z McLarena - "w środku niczego", po prostu kropi. Bridgestone, oficjalny dostawca opon do Formuły 1, demonstracyjnie wystawił stosy bieżnikowanych opon deszczowych przed swoją siedzibę, jakby chciał powiedzieć deszczowi: - No, dawaj! My jesteśmy gotowi.
Poniekąd wiadomo, dlaczego polski kierowca tak pali się do najbliższego wyścigu, co nieodmiennie wzbudza w neutralnym obserwatorze podejrzenie, że traktuje swoje życie jak grę komputerową z kilkoma życiami do dyspozycji.
- Po pierwsze, jak najszybciej trzeba zatrzeć psychiczną skazę dobrym występem - mówi rajdowiec Leszek Kuzaj, który tydzień temu wsiadł do samochodu po dramatycznej kraksie w Rajdzie Polski. Jechał 175 km/godz., kiedy wypadł z trasy. Przez dwa tygodnie od wypadku cierpiał na bóle i zawroty głowy. - Mnie najczęściej przez pierwsze kilka minut towarzyszy niepewność, ale ona zaraz mija. Dobry kierowca wie, czemu popełnił błąd, i traktuje kraksę jako naukę na przyszłość.
- Nasza praca wiąże się z dużym ryzykiem, a dzięki kraksom dowiadujemy się o granicach, jakich nie można przekroczyć - podkreśla Krzysztof Hołowczyc, który w 1997 r. przeżył na treningu kraksę, która - jak twierdzi - zmieniła jego podejście do życia. - Ale nie podejście do szybkości wchodzenia w zakręty - dodaje.
Obaj kierowcy twierdzą, że dla Kubicy najważniejsze jest przełamanie psychologiczne. - Będzie napięcie, być może myśl, aby uniknąć kolejnej kraksy. Ale Robert szybko to w sobie zwalczy - zapewnia Hołowczyc.
Może być jeszcze jedna przyczyna takiej zapalczywości Kubicy.
Osiem lat temu w Montrealu Heinz-Harald Frentzen stracił hamulce w swoim jordanie i tak przyrżnął w ścianę - tę samą, na której zakończył ściganie się Kubica - że samochód zbierano na wielu metrach kwadratowych.
Dwa tygodnie później w Grand Prix Francji Niemiec zaliczył swoje pierwsze zwycięstwo.