Według ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry nie będzie śledztwa w sprawie ujawnienia nazwisk z tzw. listy Kurtyki, bo szef IPN Janusz Kurtyka zapewnił, że żadnego przecieku nie było.
Lista zawiera nazwiska ok. 500 osób, które SB uważała za swoich informatorów. Sporządzenie takiej listy nakazała IPN ustawa z 15 marca. Dwa miesiące później ten przepis ustawy zakwestionował Trybunał Konstytucyjny. W uzasadnieniu do wyroku napisał, że publikowanie tego rodzaju list jest niezgodne z prawem. Podkreślał to w poniedziałek prezes TK Jerzy Stępień.
We wtorek prorządowe media - Informacyjna Agencja Radiowa Polskiego Radia i "Rzeczpospolita" - podały kilka nazwisk polityków SLD, twierdząc, że są na liście Kurtyki, m.in. b. prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, Zbigniewa Siemiątkowskiego, Jacka Piechoty.
IAR zapowiedział, że będzie się starał opublikować całą listę. Wszyscy wymienieni przez Polskie Radio byli w przeszłości lustrowani i ponownie zaprzeczyli związkom z SB.
Wczoraj prezes IPN Janusz Kurtyka powtarzał, że lista nie wyciekła z IPN i że Instytut nie działa na korzyść żadnej partii. Pytany, czy ujawnione przez radio nazwiska są tożsame z tymi na liście, Kurtyka uciął: - Nie będę mówił o żadnych nazwiskach.
Wczoraj tygodnik "Wprost" na swojej stronie internetowej podał, że na liście Kurtyki są też politycy z obecnej koalicji. Ale żadnych nazwisk nie zamieścił. Na dziennikarskiej giełdzie spekulowano wczoraj, że chodzi o trzech posłów Samoobrony i jednego ministra z rządu.
Nieoficjalnie pracownicy IPN, którzy podobnie jak prezes Kurtyka twierdzą, że nie doszło do wycieku, mówią, że podawane przez IAR i "Rzeczpospolitą" nazwiska pochodzą z tzw. listy Nizieńskiego, wykazu ok. 600 osób publicznych, na temat których w 2004 r. Bogusław Nizieński, kończący wtedy kadencję rzecznik interesu publicznego, zebrał informacje, że były zarejestrowane przez SB, ale nie znalazł innych obciążających dokumentów.
Dwa lata temu nazwiska z "listy Nizieńskiego" przeciekły do wydawanego przez Antoniego Macierewicza prolustracyjnego tygodnika "Głos."
Wbrew zapowiedziom Polskie Radio nie podało wczoraj kolejnych nazwisk z listy Kurtyki. Według naszych rozmówców z redakcji IAR po publikacji doszło do awantury. - Okazało się, że wicedyrektor IAR Rafał Brzeski, który przyniósł nazwiska i wymusił puszczenie tej informacji, nie ma żadnego dokumentu. Jedyne, co miał, to stary numer "Głosu" - twierdzi dziennikarz IAR. Brzeski nie rozmawia z "Gazetą".
Rokita: jakby wrócił rok 1992 i Macierewicz
Jan Rokita (PO): - Gdy chodzi o metodę lustracji przez przeciek, to jestem jej zdecydowanym przeciwnikiem. Znów jesteśmy w takim miejscu, w którym nie wiemy, co to jest za lista, dlaczego ktoś na tej liście jest umieszczony, dostępu do żadnych materiałów nie ma, wszystko znowu jest tajne. To tak, jakby wrócił rok 1992 i Antoni Macierewicz - mówił w radiowej "Trójce".
SLD nie ma wątpliwości, że wyciek do IAR i "Rzeczpospolitej" pochodzi z IPN. Wojciech Olejniczak: - To zaplanowany przeciek, by odwrócić uwagę od protestu pielęgniarek. Chcemy powołania komisji śledczej, która powinna odpowiedzieć na pytania, kto stoi za medialnymi przeciekami, dlaczego na liście znaleźli się politycy, wobec których żadnych zastrzeżeń nie mieli ani sąd lustracyjny, ani rzecznik interesu publicznego.
IPN bronił koordynator służb specjalnych Zbigniew Wassermann (PiS). - Najłatwiej obciążyć IPN, bo to prezes ujawnił informację, że istnieje taki spis, ale to przecież nie jest dowód, że prezes czy ktoś z IPN dokonał wycieku - mówił w RMF.