- Pod zakład krawiecki podjechała 24 maja karetka Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego na sygnale. Z ambulansu wysiadła lekarka i wpadła do pracowni... pilnie skrócić spódnicę. Kiedy inne klientki zwróciły jej uwagę, że to nie w porządku odpowiedziała, że to nie ich sprawa - poinformowała nas Czytelniczka.
Jak się dowiedzieliśmy, lekarka akurat wracała karetką z Gliwic i do krawcowej na Załężu "miała po drodze".
Szef pogotowia Artur Borowicz przyznał, że WPR wynajmuje karetki centrum krwiodawstwa i że do zdarzenia rzeczywiście doszło. Zastrzegł jednak: - To gdzie i kogo wozi karetka nie należy już do nas.
Dyrektor RCKiK Stanisław Dyląg od nas dowiedział się o zdarzeniu. - To bulwersujące. Dojeżdżanie do krawcowej karetką na sygnale to bezczelność - stwierdził.
Jak się okazało chodziło o lekarkę zajmującą w stacji jedno z kierowniczych stanowisk. Dyląg postanowił ją surowo ukarać. - Lekarka została ze względów dyscyplinarnych usunięta ze stanowiska i zdegradowana. Ta decyzja ma też konsekwencje finansowe, bo odtąd będzie mniej zarabiać - powiedział "Gazecie" dyrektor centrum. Jak podkreślił, kara jest surowa nie tylko ze względu na sam fakt przymiarki, ale i zachowanie lekarki wobec klientek krawcowej.