Jan Grzebski na oddział rehabilitacji działdowskiego szpitala trafił w kwietniu. Od dziewiętnastu lat był wtedy w śpiączce. - Z pacjentem przed dwoma miesiącami był tylko kontakt wzrokowy, wydawało się nam, że rozumie, co do niego mówimy - wspomina Wojciech Pstrągowski, fizjoterapeuta, kierownik działu rehabilitacji w działdowskim szpitalu. - Wiedziałem, że od wielu lat życie pana Jana polegało na patrzeniu w sufit, ale stwierdziłem, że nie ma powodu, by traktować go przez to ulgowo i ostro zabrałem się z nim do pracy. Zaczęliśmy od jednej godziny intensywnych ćwiczeń dziennie. To bardzo dużo. A potem było tej pracy więcej i więcej, ale opłaciło się.
Dziś, po dwumiesięcznej rehabilitacji, Jan Grzebski samodzielnie siedzi, ma przykurcze rąk, ale sam potrafi włożyć do ust czekoladkę, na tyle odzyskał władzę w nogach, że siedząc na wózku inwalidzkim potrafi nim bujać w przód i w tył. - To postęp o sto procent w porównaniu z tym, jak mój mąż żył przez osiemnaście lat - mówi Gertruda Grzebska, która przez te wszystkie lata samodzielnie opiekowała się mężem.
Od kilku dni Jan Grzebski jest w domu, bo chciał trochę odpocząć po intensywnej rehabilitacji w szpitalu. - Ale gdy tylko dojdzie do siebie, oswoi się z tym, co się stało zabieramy się do dalszych ćwiczeń - zapowiada Pstrągowski. - Postęp w jego wracaniu do zdrowia jest ogromny, gdy był na naszym oddziale stał już na własnych nogach i prowadzony przez dwóch rehabilitantów postawił pierwsze kroki - opowiada fizjoterapeuta.
Jan Grzebski: - To było niesamowite uczucie, już zapomniałem, jak wygląda świat na stojąco - śmieje się i przyznaje, że sam stanął na nogach tylko dlatego, że Pstragowski go oszukał: - Mówił, że mnie trzyma mocno, a tak naprawdę tylko był obok, a ja sam stałem. Jak się zorientowałem, to mało nie upadłem. Marzę o tym, żeby chodzić.
Historia Jana Grzebskiego ściągnęła do Działdowa tabuny dziennikarzy: wozy satelitarne stoją dziś pod jego blokiem i szpitalem, u Grzebskich co chwilę dzwoni domofon. Pan Jan jest zadowolony z tego zamieszkania: - Dużo ludzi w tych dniach poznaję - cieszy się. Gertruda Grzebska jest zmęczona i trochę zła: - Jak Janek spał to nikt nam nie pomagał, nikt się nami nie interesował, a teraz dziennikarze zadeptali mi dywan i gumowymi podeszwami porysowali podłogę z paneli - żali się.
Jan Grzebski ma wkrótce przejść badanie tomografem, który wykaże, co się dzieje z dawnymi urazami mózgu i guzem nowotworowym.
Jego żona wbrew twierdzeniom lekarzy uważa, że mąż nie był w śpiączce, tylko "ogarnęła go taka niemoc, że nie mógł ruszać nogami i rękami i nie miał siły normalnie mówić". - Oczami i grymasami dawał mi takie znaki, że go doskonale rozumiałam, wiedziałam nawet, czy chce się napić kawy, czy herbaty - zapewnia Gertruda Grzebska.
O historii Grzebskiego, byłego kolejarza z Działdowa pisaliśmy wczoraj .