Drobiazgowe wytyczne, jak lepiej legitymować ludzi, dostali już policjanci ze Śląska. Byli zaskoczeni, nie rozumieli. Więc wiceszef śląskiej policji Marek Karolczyk dosłał wyjaśnienie - kryptonim L.dz. Zw-II-5107-1/891/0. Wszystko dotyczy "algorytmu czynności związanych z rejestracją, uzupełnianiem i sprawdzaniem w module legitymowania"...
O co chodzi? Wyłuszcza jeden z policjantów patrolujących ulice: - Mamy obowiązek nie tylko sprawdzenia osoby legitymowanej, ale i nadania numeru sprawie, popularnie zwaną "olą". Mamy opisać wygląd i szczególne cechy, np. tatuaże, blizny, kolczyki, przynależność do grup subkulturowych, sposób ubierania się, np. bluza z kapturem firmy X. Potem musimy jeszcze sporządzić z tego notatkę służbową wedle wzoru, który przyszedł z komendy wojewódzkiej. Tylko czekać, jak posypią się skargi, że inwigilujemy społeczeństwo - opisuje. Policjanci nie będą robić zdjęć.
Stare legitymowanie wyglądało tak: policjant prosił np. spotkaną na ulicy osobę (która według niego wzbudza jakieś podejrzenia) o imię, nazwisko, adres, imiona rodziców, PESEL. Przez krótkofalówkę łączył się dyżurnym w komendzie i potwierdzał dane. Teraz to nie wystarcza. Patrol musi jeszcze zebrać dodatkowe informacje m.in. o wyglądzie.
- Policjant przystępuje do legitymowania, gdy np. zauważy na ulicy osobę, co do której ma realne podejrzenia, że może być sprawcą wykroczenia albo przestępstwa. Może się zdarzyć, że ktoś mu się wyda podobny do osoby poszukiwanej - mówi Janusz Jończyk ze śląskiej policji.
Jacek Pytel z katowickiej komendy twierdzi, że dzięki nowemu sposobowi spisywania obywateli policjanci będą sprawniej zatrzymywać przestępców. - Jeśli policjant zauważy osobę z charakterystycznym kolczykiem, która według niej mogła np. coś ukraść, to może to być później ważna cecha rozpoznawcza - przekonuje.
Co policja zrobi z tymi danymi? - Trafią do naszego systemu komputerowego, a stamtąd do ogólnopolskiej bazy danych, z której korzysta policja. To usprawni wymianę informacji - zapewnia nas Pytel. Trudno powiedzieć, jak długo nasze rysopisy tam pozostaną - to zależy od pojemności bazy, ale już nie od "wieku" danych. Cel szczytny. Ale proces kłopotliwy. Legitymowana osoba może stać na ulicy nawet 50 minut. W tym czasie patrol musi się połączyć z dyżurnym w komendzie, a ten odpalić program i prześledzić w komputerze opisy podejrzanych. Jeśli się później okaże, że kontrolowany przechodzień jest "czysty", to trudno.
- Mam się rozbierać przed policjantem, by udowodnić, że nie mam tatuażu, jak ktoś poszukiwany? Przecież to jest jakiś absurd - mówi Andrzej Kuczyński z Warszawy. Andrzej był kiedyś legitymowany bez powodu. - Całość trwała dziesięć minut i skończyła się niczym. Ale przynajmniej było krótko i nie jestem wpisany do żadnego komputera - mówi Andrzej.
Policjanci (nieoficjalnie) przyznają, że szefowie przekazali im, iż nowe "ole" ma zwiększyć wykrywalność przez większą liczbę kontrolowanych osób. W niektórych komendach padają nawet limity - po 15 obywateli podczas jednego nocnego patrolu. Pod nazwiskiem żaden ze stróżów prawa nam tego nie chce potwierdzić.
Nowe legitymowanie może się przyjąć w całym kraju. Już teraz na Śląsk patrzą inni komendanci. Decyzje zapadną w tym roku.