Rękopis znaleziony w Syrakuzach

Nowa powieść, w której Andrea Camilleri przytacza nieznane zapiski Caravaggia, bije rekordy popularności we Włoszech

Ma Andrea Camilleri nosa do przyszłości, a raczej do przeszłości, która ma się dopiero wyjawić. Kiedy w zeszłym roku policja włoska schwytała arcymafiosa o nazwisku Provenzano, natychmiast przypomniano sobie, że w "Psie z terakoty", drugiej z kolei powieści o komisarzu Montalbano (dobrze już znanym w Polsce), stary mafioso o dźwięcznym przydomku Tanu, ukrywający się w domku równie zapomnianym co schowek Provenzana, sam zwrócił się do komisarza z prośbą, by ten go aresztował, ale tak, żeby to wyglądało naturalnie, jak prawdziwa akcja policji. Miał Tanu swoje racje, które, kto wie, czy nie mogłyby być racjami Provenzana, więc może - zastanawiał się ten i ów - także Provenzano zaaranżował pułapkę na siebie?

Nas zastanawia co innego: jak to się stało, że Camilleri napisał i wydał przed miesiącem powieść, w której przytacza nieznany rękopis Caravaggia, a po dwóch tygodniach prawdziwy archiwista amator znajduje dokument, z którego wynika to, co już sugerowano, lecz nie znajdowano na to potwierdzenia: że Michelangelo Merisi zwany Caravaggiem nie urodził się wcale w Caravaggio, lecz w Mediolanie. Ale najbardziej zastanawia płodność Camilleriego, który wypuszcza powieść za powieścią, to kryminalną, to znów historyczną, i każdą z nich zdobywa setki tysięcy albo miliony czytelników, za to krytyka włoska milczy o nim, jakby się zmówiła na amen.

Co do płodności Camilleriego, to jak on to robi - nie wiem. Byłem u niego i ręczę, że nie pada na twarz z przemęczenia. Co do krytyków, to mam niejasne podejrzenie, że powtarza się zjawisko znane od dawna - krytykę włoską drażni literatura ciekawa. Jak coś ciekawie się czyta, to jest to mocno podejrzane i trzeba, jeśli nie zjechać dokumentnie, to o autorze pomilczeć. Niech o nim mówią dobrze za granicą. Spróbujcie powiedzieć coś dobrego we Włoszech o wielkich tutejszych opowiadaczach, jak Buzzati czy Moravia - zgroza i dopust Boży! Tymczasem Camilleri, wyprzedzając archiwalne znalezisko, znów coś opowiedział ciekawie o znalezisku, które sam sobie wymyślił. Recenzji z tej opowieści nie znajdziesz, za to książka jest na szczycie list bestsellerów.

" Il colore del sole", czyli "Barwa słońca" - bo taki tytuł ma nowa powieść rzymskiego pisarza z Sycylii - łączy w sobie dwa ukochane gatunki Camilleriego: powieść kryminalną i historyczną. Kryminalna jest rama powieści, a opowiada w niej pisarz niby to autobiograficznie, jak to po 50 latach nieobecności na Sycylii pojechał obejrzeć sobie sztukę Eurypidesa w Syrakuzach, jak to ktoś włożył mu do kieszeni kartkę z propozycją spotkania w oddalonym miejscu, jak, wiedziony niezdrową ciekawością, zgodził się, dzięki czemu dostał na kilka godzin do wglądu dziennik ni mniej, ni więcej, tylko Caravaggia. Dlaczego w oddalonym miejscu i na kilka godzin, to szczegóły na tyle intrygujące, że lepiej, iżby czytelnik poznał je prosto z książki, podobnie jak dzieje samego manuskryptu i jego drogi do tajemniczego właściciela. Ważne, że właściciel - mafioso, jak to u Camilleriego - pozwolił Camilleriemu robić notatki, i oto Camilleri nam te notatki udostępnia.

Na książkę składa się opowieść o tym, jak Camilleri zapoznał się z rękopisem, te fragmenty rękopisu, które autor zdążył przepisać, i krótkie zamknięcie ramy, w której tożsamość właściciela rękopisu zostaje nam wyjawiona. Rękopis Caravaggia jest książką w książce, i to książką niezwykle smaczną, zwłaszcza językowo, której przekładu nikomu nie życzę, choć z góry już bardzo zazdroszczę. Jest to bowiem kawał (kawałek - na kilkadziesiąt stron) osobistej prozy, brawurowo zapisanej w języku przełomu XVI i XVII wieku, który to język miał szansę pisarz podpatrzyć m.in. w aktach procesowych samego Caravaggia lub Beatrice Cenci, czy w zapiskach Carracciego na marginesie Vasariego, a krwistego opowiadania o wydarzeniach własnego życia mógł jak każde włoskie dziecko nauczyć się choćby z wcześniejszego od Caravaggia "Żywota" Benvenuta Celliniego. I jest opowieść Camilleriego/Caravaggia barwna i różnorodna, czerpiąca ze wszystkich dostępnych gatunków. Ma w sobie elementy łotrzykowskie, w tym niezwykle plastyczny opis uwolnienia malarza z maltańskiego więzienia (rozkosznie się czyta prozę z początku XVII wieku z opisem ciała harpunnika, który wygina się, żeby trafić harpunem w okno celi Caravaggia). Ma momenty rubaszne, jak siadanie sobie nagich młodzieńców na kolanach. Zawiera skargi na fizyczną słabość i trwogę przed jej tajemnicą, a także technologiczny opis urządzeń optycznych. Wyjawia inkwizytorskie uwagi wobec dzieł, wprowadza w świat prostytutek, złodziei, mnichów i kawalerów maltańskich. Zapiski obejmują maltański i sycylijski okres Caravaggia, czyli ostatnie lata, czas ucieczki i złudzeń, że uda się odwrócić fatalny bieg, jakiego nabrało życie malarza od chwili, kiedy w Rzymie dopuścił się mordu. A kończą się zdaniem: "Jutrzejszej nocy wsiądę na statek do Neapolu w mnisim przebraniu, żeby nieco oszukać śmierć". I kiedy tak sobie planuje ucieczkę, jego myśli gryzą nocne psy, a oczy oślepia mu czarne słońce.

Czy jest w tej powieści coś więcej niż tylko zabawa? Nie wiem, co znajdą inni. We mnie samym sugestia, że rękopis pozostawił sam Caravaggio, miesza się ze szczerym dla niego współczuciem. Od miesiąca mam wrażenie, że wiem o Caravaggiu coś więcej, że znam go bliżej, i mocno muszę się szczypać, żeby przypomnieć sobie, że dzięki tej książce bliżej znam raczej Camilleriego. W dodatku, coraz bardziej podziwiam jego pisarstwo i wiedzę o człowieku, jakim jest bez względu na epokę i geniusz.

Andrea Camilleri, "Il colore del sole", Mondadori, Mediolan