Czernina to specyficzna polska zupa wieki temu uważana za niezwykle wykwintną, dziś określana przez wielu jako "zupa dla odważnych lub wampirów". Utożsamiana z czarną polewką - zupą podawaną kawalerowi, który nie zasługiwał na rękę panny. W internecie można znaleźć mnóstwo przepisów na ten słodko-kwaśny specjał. Składniki mogą być najróżniejsze, tylko jeden nigdy się nie zmienia. To krew z kaczki albo z kurczaka.
- W grudniu 2005 roku w niemal każdym sklepie na naszym terenie można było kupić "czarną polewkę mrożoną", zwaną także "staropolską potrawą mazowiecko-kujawsko-pomorską". Mrożonkę w plastikowych pojemnikach, po prawie 3 zł - mówi Agnieszka Cyran, szefowa żuromińskiego sanepidu. - Zainteresowaliśmy się tym produktem, bo na jego etykiecie nie było ani nazwy producenta, ani jego numeru weterynaryjnego, ani miejsca produkcji. Skład owszem, był, ale nieprawidłowy. Jednostkowe składniki owej "polewki" zastąpił napis: "koncentrat czerninowy".
Ślad prowadził do żuromińskiej hurtowni mrożonek i Zbigniewa G. Sanepid skontrolował jego zakład. - Znaleźliśmy tam kilka tysięcy sztuk pojemników z "polewką" - mówi Agnieszka Cyran. - Badania wykazały, że to krew drobiowa.
Niby nic strasznego. Kiedyś na każdym rynku można było kupić podobny specyfik od wiejskiej handlarki.
- Tylko że taka babcia, kiedy zabijała kaczkę, wyskubywała pióra na jej głowie, przecinała naczynia krwionośne i zbierała spływającą krew do czystego naczynia - mówi Anna Grzybicka, powiatowy lekarz weterynarii z Żuromina. - Tymczasem tu mieliśmy do czynienia z krwią drobiową pozyskiwaną na skalę przemysłową. A wtedy wszystko wygląda inaczej. Tysiące sztuk ptactwa przesuwa się nad rynną, ich spływająca krew miesza się ze sobą. Nie sposób oddzielić krwi zdrowych ptaków od krwi ptaków, które w badaniu poubojowym uznane zostały za niezdatne do spożycia. Poza tym ta krew ulega zanieczyszczeniu pierzem, kałem, resztkami paszy. Dlatego jest to odpad kategorii III, w ogóle nieprzeznaczony do spożycia przez ludzi.
Zbigniew G. nie chciał wyjaśnić powiatowemu lekarzowi weterynarii, skąd ma krew. - Mówił, że pochodzi z uboju trzody chlewnej, w końcu stwierdził, że to tajemnica handlowa - wspomina Anna Grzybicka.
Żuromiński sanepid zawiadomił prokuraturę w Mławie, ta wszczęła śledztwo. W październiku 2006 roku miała już gotowy akt oskarżenia. "Gazeta" dotarła do jego uzasadnienia. Wynika z niego, że Zbigniew G. prowadził czerninowy interes już w 2002 r. Wówczas powiatowy lekarz weterynarii przeprowadził w jego żuromińskiej firmie kontrolę i ustalił, że G. produkuje w piwnicy swojego domu (inspektorzy znaleźli tam cedzaki i beczki z resztkami pierza) "koncentrat czerninowy" z krwi drobiowej, która nie miała świadectw zdrowia. Biznesmen wyrejestrował wtedy działalność.
Według prokuratury nie przerwał jednak działalności. Zarejestrował firmę o podobnej nazwie na swojego syna. Tylko do nadzoru sanitarno-weterynaryjnego już się nie zgłosił. Zdaniem prokuratury G. cały czas kupował w zakładach zajmujących się ubojem drobiu odpady i nieprzebadaną, za to bardzo tanią krew drobiową. Twierdził, że karmi tym lisy na swojej farmie. Tymczasem z ustaleń śledztwa wnika, że G. nie miał żadnej farmy. Krew porcjował, zamrażał w plastikowych kubkach i sprzedawał do sklepów oraz hurtowni na terenie kraju. Prowadzący śledztwo ustalili aż 61 jego odbiorców z kilku województw. "Czarną polewkę" miały kupować firmy z Płocka, Sierpca, Łodzi, Działdowa, Olsztyna, Sochaczewa, Płońska, Grudziądza. Z ustaleń śledztwa wynika, że wyroby G. nie przechodziły żadnych badań obowiązkowych dla produktów pochodzenia zwierzęcego. Świadectwa zdrowia były podrabiane, w wystawianych fakturach G. fantazjował na temat pochodzenia produktu oraz przeprowadzonych badań sanitarnych i jakościowych.
W listopadzie 2006 roku w mławskim sądzie rejonowym ruszył proces Zbigniewa G. Usłyszał on zarzuty fałszerstwa dokumentów, produkcji i handlu nieprawidłowo oznakowanym produktem spożywczym, a także ten najpoważniejszy - produkcji i wprowadzenia do obrotu produktu o nieznanym statusie zdrowotnym, bez spełnienia wymagań weterynaryjnych. Zdaniem prokuratury G. naraził życie wielu osób. Jego "czarna polewka" mogła wywołać epidemię, wybuch choroby zakaźnej albo zarazy zwierzęcej. Prokuratura podkreślała, że biznesmen z Żuromina handlował nieprzebadaną krwią drobiową nawet w czasie szalejącego w kraju widma ptasiej grypy. - Wystarcza nam pewność, że była to krew drobiowa - mówi Krzysztof Molenda, prokurator prowadzący śledztwo. - Dysponujemy fakturami, jakie wystawiały Zbigniewowi G. zakłady zajmujące się ubojem drobiu i sprzedające oskarżonemu krew - dodaje. - Odpad nadający się jedynie do utylizacji, a nie do spożycia przez ludzi.
"Gazecie" nie udało się skontaktować ze Zbigniewem G. Telefon odbierała żona, która przekazała, że mąż nie chce z nami rozmawiać. Z protokołu rozprawy, która odbyła się w mławskim sądzie, wiemy, że biznesmen nie przyznaje się do winy. Wyjaśniał, że "polewki" nie produkował, prowadził jedynie sprzedaż hurtową gotowego produktu i nie był zobowiązany do jego badań. Zapewniał, że dokumentów nie fałszował, a fermę lisów ma, tylko dokumentacji nie prowadzi, bo nie jest do tego "zobowiązany".
- Nie wiem, co badał powiatowy lekarz weterynarii z Żuromina, ale to pewnie była jakaś podróbka, bo i takie pojawiały się na rynku - zapewniał w sądzie.
Na procesie zeznawał także tłum odbiorców czerninowego koncentratu. Mówili m.in., że formalności załatwiali zawsze w sklepie papierniczym mieszczącym się w tym samym budynku co hurtownia. W tym czasie gdzieś z podwórka czy z piwnicy pracownicy hurtowni wynosili skrzynki z pojemnikami. Papiery były w porządku, więc nie wnikali, z czego jest czerninowy koncentrat. Tym bardziej że szedł świetnie.
Sąd w Mławie wyroku nie ogłosił. Uznał, że to sprawa większej wagi, i przekazał ją do Sądu Okręgowego w Płocku. Zbigniew G. czeka na wyznaczenie pierwszego terminu rozprawy.
Prokuratura zamknęła śledztwo, proces sądowy potrwa minimum kilka miesięcy. Tymczasem osoby związane z tą sprawą w nieoficjalnych rozmowach nie wykluczają, że "czarna polewka" wróciła.
- Nasz teren jest czysty - podkreśla Agnieszka Cyran, szefowa żuromińskiego sanepidu. - Jesteśmy wyczuleni na tę sprawę i w każdym sklepie sprawdzamy, czy nie pojawił się tam koncentrat. Tylko że kilka tygodni temu zgłosił się do mnie mężczyzna, który przyniósł polewkę, taką samą jak ta wycofana z rynku. Powiedział, że kupił ją na terenie ościennego powiatu. Nie, to nie była skarga. Ten pan był bardzo rozżalony i pytał, dlaczego w Żurominie nie może jej dostać. Czernina to u nas bardzo popularna zupa, a niestety nie wszyscy zdają sobie sprawę z zagrożenia, jakie może nieść spożycie takiego koncentratu.