Oblężenie oddziałów internistycznych w łódzkich szpitalach trwa od kilku tygodni. Karetki pogotowia krążą z chorymi po całym mieście w poszukiwaniu wolnych łóżek. Jedna z nich przywiozła pacjenta wymagającego leczenia w oddziale chorób wewnętrznych do szpitala w Łagiewnikach. Tam lekarz - szef dyżuru - nie chciał go przyjąć; odsyłał do innej placówki. - Nie mam gdzie położyć pacjenta, w szpitalu nie ma wolnych miejsc - przekonywał doktora z karetki reanimacyjnej. Zespół pogotowia nie dał się zbyć. Medycy poszli na szpitalne oddziały i naliczyli... 14 wolnych łóżek. Poinformowali o tym Centrum Powiadamiania Ratunkowego i Urząd Wojewódzki, nadzorujący ratownictwo medyczne.
Jacek Raczyński, zastępca dyrektora Wydziału Zarządzania Kryzysowego UW: - Interweniował nasz lekarz dyżurny. Poprosił ordynatora o wyjaśnienia. Usłyszał, że miejsca są zablokowane dla pacjentów rejonowych - mieszkańców Bałut. Tyle że rejony nie istnieją. Kazaliśmy odblokować łóżka i przyjmować pacjentów.
- Z przykrością potwierdzam, że miała miejsce taka sytuacja. Wyjaśnimy ją - mówi dr Janusz Kaźmierczak, dyrektor szpitala.
Zdaniem Janusza Morawskiego, dyrektora medycznego pogotowia, historia z Łagiewnik pokazuje bardzo poważny problem: - Często nieoficjalnie od kolegów lekarzy dowiadujemy się o chowaniu łóżek przed pacjentami i pogotowiem. Sygnały, które do tej pory dostawaliśmy, dotyczyły akurat innych lecznic. Jestem więc zdziwiony, że coś takiego stało się w Łagiewnikach. Nie mamy żadnych możliwości, żeby to sprawdzać. Tu dzięki uporowi naszego zespołu, mamy dowód. Do szpitali, które uporczywie odmawiają przyjmowania chorych, powinny pójść kontrole. Łagiewniki należy przykładnie ukarać, żeby ukrócić patologię.
Sprawą zajmie się Urząd Marszałkowski, któremu podlega szpital. Najpoważniejsze konsekwencje może jednak wyciągnąć NFZ. - Już sprawdzamy, co się stało w Łagiewnikach - mówi Paweł Paczkowski, dyrektor łódzkiego NFZ. - Szpitalowi grożą poważne kary. Jeśli udowodnimy, że odesłano pacjenta potrzebującego leczenia, lub była wola nieprzyjęcia chorego, możemy tej placówce potrącić nawet pięć procent rocznego kontraktu. Dla dużego szpitala, a łagiewnicki taki jest, może to oznaczać utratę setek tysięcy złotych.