Prof. Wiesław Jędrzejczak to krajowy konsultant ds. hematologii. 22 lata temu wykonał pierwszy udany przeszczep szpiku w Polsce.
W czerwcu 2003 r. "Gazeta" opisała przypadek chłopaka z białaczką, któremu profesor zamiast szpiku przeszczepił krew pępowinową. Zabieg wykonano w Centralnym Szpitalu Klinicznym Akademii Medycznej w Warszawie. Tak od lat ratuje się życie chorym w prestiżowych ośrodkach na świecie.
Do tego zabiegu wrócił wczorajszy "Dziennik", nazywając go na pierwszej stronie "tragicznym eksperymentem" zakończonym śmiercią.
Słowa "eksperyment" użyły też wielokrotnie wczoraj "Wiadomości" TVP.
A jedyna nowość w przeszczepie Bartka Misiaka polegała na tym, że był pierwszym w Polsce dorosłym tak leczonym. Wcześniej krew pępowinową stosowano u dzieci, bo po porodzie można jej pobrać tylko 100 ml, co wystarcza dla pacjenta do 30 kg.
By leczyć dorosłego potrzebna jest krew od kilku noworodków.
Dlaczego prof. Jędrzejczak zdecydował się na taką metodę? - Pacjent trafił do nas z ostrą białaczką szpikową. Podaliśmy mu chemię i zaczęliśmy szukać dawcy, by w razie cofnięcia choroby móc dokonać przeszczepu szpiku w trybie rutynowym. Mama Bartka nie żyła, brat okazał się złym dawcą, w międzynarodowej bazie nic nie znaleźliśmy. Wkrótce okazało się, że cofnięcie choroby nie nastąpiło ani za pierwszym podaniem chemii, ani nawet za trzecim. Dawcy nie było. Bartek był w bardzo złym stanie. Dlatego za jego zgodą ostatecznie zdecydowaliśmy się na przeszczep krwi pępowinowej - tłumaczy prof. Jędrzejczak.
"Dziennik" pisze, że nie przebadano ojca, który mógł być dobrym dawcą. Że nikt go o to nie spytał, gdy odwiedzał Bartka w szpitalu.
Prof. Jędrzejczak: - Bartek powiedział nam, że opiekuje się nim babcia, bo z ojcem od dawna nie ma żadnego kontaktu.
"Profesor wykorzystał do eksperymentu bank krwi, który sam założył" - pada kolejny zarzut. Nie jest to jednak jego prywatny bank, ale publiczny działający przy AM na potrzeby wszystkich chorych.
Główne zarzuty w tekście padają z ust Moniki Sankowskiej, szefowej niepublicznej firmy Medigen, o której sam "Dziennik" pisze: "Specjalizuje się w doborach dawców szpiku i jest konkurencją dla laboratorium Centralnego Szpitala Klinicznego, w którym pracuje prof. Jędrzejczak". Autorzy tekstu tytułują Sankowską doktorem, ale nie podają, że nie jest ona lekarzem, tylko magistrem analityki lekarskiej.
Według "Dziennika", poinformowała ona rzecznika odpowiedzialności zawodowej lekarzy, że zabieg profesora "to nie była pomyłka ani błąd, ale z całą premedytacją zaplanowany eksperyment na człowieku". A ten złożył doniesienie do prokuratury rejonowej na warszawskiej Ochocie. Prowadzi ona postępowanie sprawdzające w sprawie przeszczepów krwi pępowinowej.
Prof. Jędrzejczak: - Nie mam nic do ukrycia, moje drzwi są przed prokuraturą otwarte. Bartek nie umarł z powodu podania krwi pępowinowej. Białaczka cofnęła się, szpik zaczął produkować zdrową krew. Niestety, trzy i pół miesiąca później zmarł. Nie na białaczkę jednak, ale na grzybicę mózgu.
Na to zwrócił też wczoraj uwagę minister zdrowia prof. Zbigniew Religa: - Powiązanie zgonu pacjenta z zastosowaną metodą jest dla mnie niedopuszczalne.
Prof. Jędrzejczak zaprzecza, by w ostatnim czasie kontaktował się z nim ktoś z redakcji "Dziennika". A dziennikarze używają sformułowań "zapytaliśmy prof. Jędrzejczaka", "dziś profesor tłumaczy", "profesor się broni". Współautor tekstu, Tomasz Szymborski, twierdzi, że relacje z rozmów z prof. Jędrzejczakiem przygotowywał drugi z autorów - Łukasz Kurtz.
Jak ustaliła "Gazeta", Kurtz rozmawiał z Jędrzejczakiem, ale w październiku ub.r., gdy pracował dla programu "Interwencje" telewizji Polsat. Przygotował wstępny materiał, który został odrzucony przez redakcję.
- Było za dużo wątpliwości - tłumaczy Bogusław Chrabota, dyrektor programowy Polsatu. - Nie chcąc brać odpowiedzialności za oskarżenie wybitnego i cieszącego się dobrą opinią lekarza, podjąłem decyzję, żeby materiału nie robić. Przekonała mnie m.in. rozmowa z prof. Jędrzejczakiem, który dowodził, że w tym wypadku jedyną szansą na przeżycie tego człowieka był przeszczep komórek macierzystych krwi pępowinowej. Drugą kwestią jest to, że uczulono mnie, iż firma Medigen to konkurencja dla laboratorium prowadzonego przez prof. Jędrzejczaka, w związku z tym opinie jej przedstawicieli mogą być intencjonalne - twierdzi Chrabota.
- Artykuł opiera się na rozmowach z prof. Jędrzejczakiem, w tym na wywiadzie, którego mi udzielił podczas około dwugodzinnego spotkania - powiedział "Gazecie" Łukasz Kurtz.
- Mamy nagranie tej rozmowy - ucina Paweł Reszka, szef działu śledczego "Dziennika".
Na świecie przeszczepy z krwi pępowinowej wykonuje się od lat. U nas wciąż uważa się to za metodę eksperymentalną, ale chyba tylko dlatego, że nie finansuje jej NFZ. A w przypadku ciężkiej białaczki może to być lepsza metoda terapii niż transplantacja szpiku od niespokrewnionego dawcy. Tutaj istnieje bowiem ogromne ryzyko choroby zwanej "przeszczep przeciw gospodarzowi", co często kończy się śmiercią pacjenta. Przy krwi pępowinowej prawdopodobieństwo tego powikłania jest prawie zerowe. Absolutnie nie zgadzam się też ze stwierdzeniem, że rodzaj metody zastosowanej przez prof. Jędrzejczaka mógł wpłynąć na rozwój grzybicy mózgu - bezpośredniej przyczyny zgonu pacjenta. Grzybica mózgu występuje przy osłabieniu układu odpornościowego. Ale tak dzieje się przy każdej transplantacji, kiedy choremu trzeba podać tzw. leki immunosupresyjne osłabiające odporność i chroniące przez to przed odrzuceniem przeszczepu. Rodzaj zastosowanej metody nie ma tu absolutnie nic do rzeczy.