Popularność kredytów walutowych w ostatnich miesiącach nieco spadła - to skutek wyższych stóp procentowych w Szwajcarii i ograniczeń narzuconych przez polski nadzór bankowy. Ale wciąż większość osób, które kupiły mieszkania na kredyt, spłaca raty wyrażone w walutach. Według danych NBP jesteśmy bankom winni z tytułu kredytów ponad 42 mld zł.
Najczęściej są to franki szwajcarskie, bo oprocentowanie kredytów w tej walucie - średnio 3,5 proc. - wciąż jest atrakcyjne na tle odsetek od kredytów złotowych (średnio 5,5 proc.). Banki ostro promują kredyty walutowe, bo zarabiają na nich lepiej. Średni zarobek banku (tzw. marża) na kliencie spłacającym kredyt we franku wynosi 1,5 proc., podczas gdy w przypadku kredytów złotowych jest to maksymalnie 1 proc., a często nawet mniej.
Kredyt walutowy daje bankom możliwość dodatkowego zarabiania na różnicach kursowych, z czego coraz skrzętniej korzystają. Pożyczają nam pieniądze po kursie niższym, a każą spłacać po wyższym. Ten tzw. spread jest tak naprawdę ukrytą opłatą, dodatkowym kosztem kredytu nieuwzględnianym w jego oprocentowaniu. W niektórych bankach różnica kursowa sięga 13-14 gr na każdym franku! To tak, jakby bank pobierał ponad 5 proc. prowizji za wymianę waluty (kurs franka w NBP wynosi ok. 2,4 zł).
To oznacza, że miesięcznie każdy walutowy kredytobiorca oddaje bankowi z tytułu spreadu od 20 do 70 zł (w zależności od kwoty kredytu). Z szacunków "Gazety" wynika, że w skali roku na spreadzie od kredytów walutowych banki dodatkowo zarabiają ok. 100 mln zł!
Maciej Kossowski z firmy brokerskiej Expander (zajmującej się doradzaniem w sprawach finansów osobistych): - Spread to wynagrodzenie za wymianę walut. Można zrozumieć, jeśli pobierany jest przez kantory, dla których jest jedynym wynagrodzeniem, czy też przez bank w przypadku fizycznej wymiany franków na złotówki czy odwrotnie. W przypadku kredytów mieszkaniowych trudno jednak uzasadnić obecność spreadu. Bo źródłem zysku banku jest marża pobierana ponad rynkową cenę pieniądza - uważa Kossowski.
"Gazeta" wspólnie z Expanderem sprawdziła w których bankach różnice kursowe najbardziej uderzają klientów po kieszeni. Okazało się, że najwyższy spread - ponad 14 gr na każdym franku - stosuje DomBank. Ten sam, który ostro reklamuje ostatnio swój "kredyt łatwobralny". Słono - ponad 12 gr - płacą także klienci GE Money Banku, Raiffeisen Banku oraz greckiego Polbanku. A przecież ten ostatni promuje się hasłem "po prostu, po ludzku" i dba o wizerunek banku niestosującego ukrytych opłat.
Najbardziej uczciwym wobec klientów bankiem jest hiszpański Santander, w którym spread też występuje, ale jego wartość nie przekracza 5 gr na każdym franku. Na tle konkurentów nieźle wypadają też skandynawska Nordea i belgijski Fortis, które w ramach spreadu życzą sobie 8 gr przy każdym spłacanym franku.
Zapytaliśmy najdroższe banki dlaczego wprowadziły tak wysoki spread.
Aleksandra Kwiatkowska z GE Money (to trzeci największy kredytodawca na rynku) uważa, że na atrakcyjność kredytu hipotecznego trzeba patrzeć z szerszej perspektywy. - Biorąc pod uwagę wszystkie elementy, w tym oprocentowanie oraz wysokość prowizji i opłat, oferta naszego banku należy do najbardziej atrakcyjnych na rynku - twierdzi Kwiatkowska. I pociesza: - Mimo kosztów przeliczania na złote kredyty walutowe we frankach szwajcarskich nadal oznaczają niższe miesięczne raty dla klientów niż podobne kredyty w złotówkach.
Wtóruje jej Jagoda Ostrzechowska z Raiffeisena: - Spread nie ma tak dużego znaczenia jak inne parametry kredytu, np. jego oprocentowanie czy prowizja. Może się okazać, że kurs po którym klient spłaca kolejne raty kredytu, jest niższy niż kurs, w którym uruchamiał kredyt. Generalnie w ostatnich latach złoty umacniał się wobec euro i franka - komentuje. Także Ostrzechowska namawia, żeby na koszty kredytu nie patrzeć przez pryzmat jednego parametru.
Kossowski z Expandera: - To prawda, ale spread właśnie utrudnia klientom porównywanie ofert, do czego tak namawiają bankowcy! Mało kto potrafi samodzielnie ocenić skalę wpływu spreadu na cenę kredytu.
Z szacunków "Gazety" wynika, że gdyby koszty różnic kursowych uwzględnić w oprocentowaniu kredytu, okazałoby się, że średni kredyt frankowy byłby droższy o 0,3-0,5 proc. Kossowski widzi jeszcze inne zagrożenie: - Banki mogą w trakcie spłaty manipulować spreadem, czyli w praktyce zmieniać swój zarobek na kredycie. A tym samym omijać postanowienia umów kredytowych, z których wynika, że marża jest stała w całym okresie spłaty.
Co na to Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów? - Nie zanotowaliśmy do tej pory żadnej skargi od klienta banku na wysokość spreadu. Nie prowadzimy też w tej sprawie żadnego postępowania. Różnice kursowe istnieją, ale klienci są uprzedzani o ryzyku związanym z zaciąganiem pożyczek w obcej walucie. I powinni zwracać na to uwagę przed podpisywaniem umowy kredytowej - rozkłada ręce Kamila Kurowska z biura prasowego UOKiK.
Jedynym bankiem, który w odpowiedzi na nasze pytanie zapowiedział obniżenie spreadu, był Polbank. - Nasz bank, w odróżnieniu od większości konkurentów, posiada wspólną tabelę kursów do transakcji gotówkowych i bezgotówkowych. Rozważamy wprowadzenie osobnej tabeli m.in. dla osób spłacających kredyty hipoteczne - powiedział nam Tomasz Wronka z biura prasowego Polbanku.
- Kiedyś były na rynku kredyty wypłacane i spłacane po jednolitym kursie średnim NBP. Nie widzę powodu, by taka zasada nie stała się powszechna. Skoro banki po kolei wycofały się z ustalania oprocentowania decyzjami zarządów, to powinny teraz zacząć konkurować o klientów, likwidując spread - namawia Maciej Kossowski.
Czy ze względu na wysoki spread opłaca się przenieść kredyt do innego banku? Krzysztof Barembruch, wiceprezes firmy AZ Finanse zajmującej się doradztwem w sprawach finansów osobistych, nie jest o tym przekonany. - Kredyt w dotychczasowym banku trzeba przecież spłacić po wyższym kursie - mówi. Zdaniem Barembrucha banki traktują szeroki spread jako element "przywiązania" klienta do ich oferty na długie lata. - Po okresie, w którym konkurencja między bankami wymusiła likwidację opłat od wcześniejszej spłaty kredytów, wysoki spread ma zniechęcać klientów do zmiany "bankowych barw" - dodaje Barembruch.