Sejmowa komisja infrastruktury skierowała w piątek do drugiego czytania projekt stosownej nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych. Projekt ten zakłada, że lokatorzy dostaliby mieszkania na własność po spłaceniu nominalnej kwoty kredytu umorzonego przez państwo w latach 70. i 80. Znaczyłoby to w praktyce oddanie lokatorom własności nawet za kilka czy kilkanaście złotych. Zarząd spółdzielni musiałby spełnić to żądanie w ciągu trzech miesięcy od złożenia takiego wniosku przez lokatora.
Dodajmy, że obecnie lokator musi przede wszystkim dopłacić różnicę między wartością rynkową lokalu a zwaloryzowanym wkładem mieszkaniowym. Dzięki ustawowej, jednakowej dla wszystkich lokatorów, 50-proc. bonifikacie najczęściej płacą oni jedną czwartą wartości rynkowej mieszkania, czyli nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Pieniądze te niemal w całości zasilają fundusz remontowy spółdzielni.
Problem w tym, że to nowe, forsowane przez PiS, LPR i PO rozwiązanie najpewniej będzie zaskarżone do Trybunału Konstytucyjnego. Zapowiedziała to już kilka miesięcy temu Krajowa Rada Spółdzielcza, która zarzuca "uwłaszczeniowej koalicji" sprzeczną z konstytucją ingerencję w prawo własności. Ponadto działacze zwracają uwagę, że ponad 2,6 mln rodzin poniosło znaczne koszty związane z przekształceniem mieszkań lokatorskich we własnościowe. Ludzie ci mieliby więc prawo czuć się oszukani.
- Jestem pewna, że Trybunał nie zakwestionuje tego rozwiązania - mówi Lidia Staroń (PO). I wyjaśnia, że w sytuacji, gdy lokator spłacił koszt budowy swojego mieszkania, do spłacenia pozostaje jeszcze ta część kredytu budowlanego, którą państwo umorzyło spółdzielni. - Ta zwraca do budżetu nominalną kwotę umorzenia, mimo że od lokatora bierze dużo więcej. Chcemy zlikwidować tego typu przymusową "darowiznę" na rzecz spółdzielni - tłumaczy Staroń.
A jednak wątpliwości natury konstytucyjnej zgłosili nie tylko działacze spółdzielczy, ale także rząd i sejmowe Biuro Legislacyjne, które ostrzegło, że sprzecznych z konstytucją rozwiązań może być w ustawie jeszcze kilka.
Ale komisja działała wczoraj jak dobrze naoliwiona maszynka do głosowania. Jej wiceprzewodniczący Krzysztof Tchórzewski (PiS) pytał, nie podnosząc wzroku znad tekstu projektu: "Czy są uwagi do zmiany...? I zaraz odpowiadał: "Nie ma uwag".
Opozycja nie miała nic do powiedzenia. Posłanka Gabriela Masłowska (LPR) skwitowała: "Wystarczy sypania piachu".
Tymczasem dyrektor Związku Rewizyjnego Spółdzielni Mieszkaniowych RP Ryszard Jajszczyk zauważa, że nie wszystkie zmiany spodobają się spółdzielcom. Jako przykład podał przepis nakazujący zarządom prowadzenie odrębnie dla każdego budynku ewidencji i rozliczenia kosztów. - Mieszkańcy będą pokrywali koszty utrzymania swoich budynków, jak to ma miejsce we wspólnotach mieszkaniowych - przyznaje Lidia Staroń. - Ludzie będą więc wiedzieli, ile i za co płacą.
Jajszczyk widzi to inaczej: - Przede wszystkim odczują rygoryzm ekonomiczny.
Według niego, jeśli kilku lokatorów nie zapłaci rachunków, pozostali w bloku będą musieli ich sfinansować, żeby nie mieć np. odciętej wody. - Rodziny będą na swoim - stwierdził Jajszczyk, nawiązując do hasła wyborczego PiS.
Lidia Staroń uspokaja, że spółdzielcy nadal będą korzystali z pożytków spółdzielni, np. z wynajmu lokali użytkowych. - Te dochody pomniejszą koszty - wyjaśnia.