Bartoszewski: Polska musi być obecna w świecie

Jeśli panna nie jest piękna i posażna, to powinna być choć sympatyczna, a nie nabzdyczona - tak oceniał wczoraj polską politykę zagraniczną Władysław Bartoszewski.

Bartoszewski, były żołnierz AK, więzień Oświęcimia, publicysta i dwukrotny szef MSZ, został zaproszony przez klub parlamentarny Platformy Obywatelskiej na spotkanie dotyczące polityki zagranicznej - miał to być element dyskusji programowej partii.

Były szef polskiej dyplomacji, któremu politycy PO odśpiewali "Sto lat" z okazji zbliżającego się 85-lecia, podziękował za zaproszenie "wesołego staruszka".

Podkreślił, że jest bezpartyjny, a spotyka się z PO, gdyż jest gotowy spotkać się z każdą opcją polityczną reprezentującą centrum na arenie politycznej.

Na wstępie zastrzegł, że nie będzie krytykował ani urzędującego prezydenta (bo nie zwykł tego czynić), ani obecnej szefowej MSZ Anny Fotygi (bo jest wychowany w poszanowaniu dla kobiet).

Ironicznie zauważył, że w poniedziałkowym wydaniu niemieckiego tygodnika "Der Spiegel" starał się nawet bronić polskiej polityki, a jego wypowiedź, że ma nadzieję, że umrze za innych rządów, ma charakter "ściśle prywatny", bo "sprawa mojej śmierci jest sprawą ściśle osobistą".

Potem jednak zabrał się do polskiego MSZ. Resort, w którym tygodniami oczekuje się decyzji, nazwał połączeniem "nieudolności z nieufnością".

Potrzebny program europejski

O polityce rządu wobec Niemiec Bartoszewski powiedział: - Prowincjonalizm chroni dziewictwo polityczne, ale nie jest dobrą bronią w kreatywnej polityce. Bronią kreatywną może być posiadanie programu europejskiego, który Niemcy rozumieją.

Ocenił, że nie sprawdziły się zapowiedzi, że Angela Merkel będzie kontynuowała antyamerykańską i prorosyjską politykę poprzedniego kanclerza Gerharda Schrödera.

Jego zdaniem obecna ekipa w Berlinie rozumie zagrożenie energetyczne ze strony Rosji i ma wolę, by prowadzić politykę porozumienia i współpracy z Polską.

Bartoszewski inaczej niż większość polskich polityków ocenił konfrontacyjne wystąpienie prezydenta Rosji Władimira Putina w Monachium.

- To, że pan Putin wziął łagodny odwet - i w sercu niemieckiego konserwatyzmu w Monachium narugał wszystkim - to problem przede wszystkim gospodarzy, a nie jakiegoś potencjalnego geniusza, który gdyby był na miejscu, to spoliczkowałby Putina - mówił. Nawiązał tu do słów i szefa klubu PiS Marka Kuchcińskiego. Kuchciński tłumaczył nieobecność premiera Kaczynskiego w Monachium tym, że gdyby tam pojechał, mogłoby dojść do rękoczynów - w domyśle z Putinem. - Jeśli taka opinia była żartem, to był to zły żart - ocenił dyplomację lidera klubu PiS.

Nie prowadziłem polityki na czworakach

Bartoszewski odniósł się też do opinii premiera Kaczyńskiego, że dopiero minister Anna Fotyga nie prowadzi polskiej polityki zagranicznej "na czworakach". - Ja nigdy jej na czworakach nie prowadziłem - podkreślił.

- Pamiętam swoje przemówienie w sali Bundestagu, kończyły je owacje na stojąco, nie pamiętam, aby ktoś wówczas klęczał albo leżał - wspominał swoje słynne wystąpienie przed połączonymi niemieckimi izbami w 1995 r. w rocznicę zakończenia wojny.

Podkreślił, że w polityce zagranicznej najlepiej rozmawia się, nie gdy się klęczy czy stoi, ale po prostu siedzi.

Wskazał też, jaka jest najważniejsza zasada polskiej polityki - brzmi ona: "Być obecnym". To również jasna aluzja do nieobecności przedstawicieli Polski na szczycie w Davos, na konferencji w Monachium i do wcześniejszych trudności z udziałem w spotkaniu Trójkąta Weimarskiego.

Odnosząc się do eurokonstytucji, Bartoszewski powiedział: - Niemcy mają swój interes, żeby w tej półrocznej prezydencji pokazać swoją europejskość. Wiedzą, że w ciągu tego okresu nie przeprowadzą w żadnej formie traktatu konstytucyjnego, ale chcieliby osłabić negatywne nastawienie do niego. Myślę, że maksymalnym celem jest znalezienie takich podstaw do dyskusji, która pomoże w osiągnięciu kompromisu w ciągu dwóch lat - mówił.

Zachęcał do wzięcia aktywnego udziału w dyskusji. Skrytykował pomysł, aby w sprawie eurokonstytucji czekać na wyniki wyborów we Francji, bo w jego opinii polityka francuska w tej kwestii się nie zmieni.

Ośmieszać Steinbach i Pawelkę

Bartoszewski stwierdzi, że nie jest prawdą, że stosunki polsko-niemieckie są złe, bo granicę przekraczamy rocznie aż 250 mln razy, a gdy spłonął bazar w Słubicach, to burmistrz zwrócił się o pomoc do Niemiec.

Jego zdaniem "utkane z kłamstwa" działania Eriki Steinbach, przewodniczącej Związku Wypędzonych i posłanki CDU, czy Rudiego Pawelki, szefa Powiernictwa Pruskiego domagającego się zwrotu majątków niemieckich w Polsce, trzeba traktować zgodnie z ich miarą i raczej ośmieszać, niż się oburzać.

Niemiecki papież szansą

Za "łaskę od Boga" kolejny atut w polskiej polityce uznał papieża Niemca Benedykta XVI. - Biskup Nossol powiedział, że wybór Niemca po Polaku świadczy, że Pan Bóg ma poczucie humoru, ale czy papież z Wenezueli lub Kolumbii pojechałby do Oświęcimia albo łamał sobie język na polskim języku? - pytał.

Bartoszewski krytykował "prowincjonalny", "nabzdyczony" sposób prowadzenia polityki zagranicznej. Zachęcał do twardej, ale realistycznej polityki europejskiej. - Niemcy i Francja chciałyby powiedzieć, że ich pierwszym partnerem w Europie jest Polska, ale to są zimni gracze. Nie potrzebują sojuszników niepewnych, niestabilnych, histerycznych, niekompetentnych - tłumaczył.

Ostrzegł jednak, że jeśli politycy, którzy chcą rozmawiać, trafiają po drugiej stronie na mur ciemnoty, głupoty, prowincjonalizmu, to po prostu rozmawiać nie chcą.