To 56-letni Stanisław B. - Nie przerwał prac, mimo że stężenie metanu przekraczało dopuszczalne normy - twierdzi gliwicka prokuratura.
Do katastrofy w kopalni Halemba w Rudzie Śląskiej doszło 21 listopada ubiegłego roku. Na drugiej zmianie (trwa od godz. 14 do 22) do nieczynnego wyrobiska na poziomie 1030 metrów pod ziemią zjechało 26 górników. Większość była zatrudniona w prywatnej spółce Mard.
Kopalnia wynajęła ich do demontażu i przetransportowania w inny rejon sprzętu wartego 70 mln zł. W wyrobisku występował najwyższy, czwarty stopień zagrożenia wstrząsami oraz wybuchami metanu i pyłu węglowego. Około 16.30 wybuchł metan, następnie eksplodował pył węglowy. 23 górników zginęło na miejscu, chodnik został kompletnie zdemolowany.
Zatrzymany wczoraj nadsztygar to pierwsza osoba, której przedstawiono zarzuty w sprawie katastrofy w kopalni Halemba. - Jest podejrzany o niedopełnienie obowiązków i sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia górników - mówi prokurator Michał Szułczyński, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Gliwicach.
Śledczy uważają, że katastrofy można było uniknąć. Kilka godzin przed wybuchem metanu nadsztygar B. nadzorował bowiem w feralnym wyrobisku pracę 15 górników z pierwszej zmiany (trwa od godz. 6 do 14). Podczas tych robót czujniki stężenia metanu wielokrotnie wyłączały prąd. To był sygnał, że dopuszczalne normy metanu i pyłu węglowego zostały kilkakrotnie przekroczone.
- W takie sytuacji prace powinny zostać natychmiast wstrzymane, a górnicy pierwszej zmiany wycofani z zagrożonego rejonu - tłumaczył prok. Szułczyński. Nadsztygar B. kazał jednak górnikom pracować dalej, a w raporcie o przebiegu robót w ogóle nie wspomniał, że czujniki odcinały prąd.
Nadsztygar B. po zatrzymaniu zasłabł i trafił na pogotowie. Dopiero po badaniu lekarskim przewieziono go na przesłuchanie do prokuratury. Grozi mu osiem lat więzienia. Wczoraj do sądu trafił wniosek o jego aresztowanie.