Szkot Nicholas Garrigan (James McAvoy), świeżo po dyplomie z medycyny, postanawia się wyrwać z rodzinnych stron, gdzie żyje w cieniu ojca, też lekarza. Traf, któremu nieco pomaga, rzuca go w 1971 r. do Ugandy. Wojskowego przewrotu właśnie dokonał tam generał Idi Amin (Forest Whitaker) obiecujący rodakom budowę państwa dostatniego i sprawiedliwego. Garrigan zostanie jego osobistym lekarzem.
Film Kevina Macdonalda - oparty na książce Gilesa Fodena "Ostatni król Szkocji" (1998), która dostała m.in. prestiżową nagrodę im. Somerseta Maughama - opowiada historię przypominającą geometryczne spotkanie dwóch wektorów.
Obaj bohaterowie mają głowy pełne szczytnych idei, i obaj je zdradzają. Dla Garrigana podróż do Ugandy to wpierw ekscytująca przygoda. Dopiero na miejscu, w skromnym ośrodku leczniczym, uświadamia sobie, że ma od wykonania zawodowo-humanitarną misję. W sąsiedztwie ośrodka rezyduje szaman - to jego praktykom miejscowi bardziej ufają. Garrigan podgląda szamana z ukrycia. Rychło zarzuci jednak tę pracę u podstaw - da się zwieść marzeniu, że u boku Amina zrewolucjonizuje całą służbę zdrowia w Ugandzie.
Amin (1925-2003, rządził do 1979 r.) też zaczyna świetnie - odsuwa od władzy skorumpowanego prezydenta Miltona Obote. Jego zamach stanu jest popierany przez Izrael i pozytywnie przyjęty w Londynie. Co dzieje się później? Reżim Amina zabija 300 tys. ludzi, ich ciała rzuca na pożarcie krokodylom.
"Ostatni król..." to film schematyczny. Tyle że to, co jest w nim gatunkową kalką, umiano rozegrać zręcznie i z wdziękiem. Mamy zatem przypadkowe spotkanie Garrigana i Amina: pierwszy bandażuje drugiemu rękę po wypadku samochodowym. Mamy erotyczne zapędy młodego Szkota - najpierw ich ofiarą pada doktor Sarah Merrit (Gillian Armstrong), potem Kay (Kerry Washington), jedna z żon Amina.
W stosunku do kobiet Szkot jest przynajmniej szczery. Zabraknie mu natomiast szczerości w stosunku do samego siebie. "Biała małpa Amina" - tak będzie z niego szydził rezydent brytyjskiego wywiadu. Garrigan pozwala się uwieść dyktatorowi. Jest ślepy na jego zbrodnie. I zapłaci za to.
Film łączy losy tej fikcyjnej postaci z prawdziwymi zdarzeniami - kulminację fabuły stanowi porwanie przez Palestyńczyków samolotu Air France, w 1976 r. Uprowadzona maszyna wylądowała wówczas w Ugandzie.
Grający Amina Forest Whitaker to murowany kandydat do Oscara za główną rolę męską. Ale czy zasłużenie? Rzecz nie w tym, że źle gra. Jego rola po prostu nie jest główna (ważniejszy jest tu Garrigan) ani pełna. Pełna być zresztą nie może, skoro oglądamy Amina wyłącznie z punktu widzenia szkockiego lekarza, jakby z doskoku. Idi jest raz przekonująco uwodzicielski, to znowu obłąkańczo podejrzliwy (boi się zamachu), chociaż taki akurat być nie powinien, jeśli, jak mówi, zna datę swej śmierci - przyśniła mu się kiedyś. Jego przemienne napady lęku i agresji mają chyba podłoże chorobowe.
"Ostatni król..." nie objaśnia tej postaci, zwłaszcza metamorfozy, jaką przeszła. Nie dowiadujemy się np. dlaczego mu odbiło, i dlaczego odwrócił się od Brytyjczyków, którzy nań stawiali. Nie ma również w filmie jego najbardziej spektakularnych postępków - Amin zwykł np. wyzywać na pojedynki bokserskie polityków z innych krajów (w młodości był mistrzem Ugandy w wadze półciężkiej). Nazywał siebie ostatnim królem Szkocji, bo służąc w brytyjskiej armii zakochał się we wszystkim, co szkockie. Z jednym tylko zastrzeżeniem - nie lubił rudych włosów szkockich kobiet.
Czy zatem czarnoskóry "król Szkocji" okaże się jednocześnie "królem Hollywoodu"?
"Ostatni król Szkocji", reż. Kevin Macdonald, Wlk. Brytania 2006