Wytycznych w tej sprawie oczekiwano od kilku miesięcy. Wydać je miał zespół 27 wybitnych naukowców, etyków i prawników z 14 państw wchodzących w skład Międzynarodowego Towarzystwa ds. Badań Komórek Macierzystych. W gronie tym znaleźli się m.in. prof. Ian Wilmut, twórca słynnej owieczki Dolly, prof. Anne McLaren, jedna z czołowych badaczek zarodków ssaków, nagrodzona w 2002 r. wspólnie z prof. Andrzejem K. Tarkowskim prestiżową Japan Prize.
Ogłoszona dziś na łamach "Science" decyzja brzmi: "Nie wiemy, co z tym fantem zrobić". Okazuje się, że kwestia płacenia bądź niepłacenia za oddawane do badań naukowych ludzkie jajeczka wzbudza tak silne kontrowersje, że 27 specjalistów nie było w stanie wypracować konsensusu.
Porozumienie osiągnięto natomiast w innych drażliwych sprawach - po pierwsze, by zakazać jakichkolwiek prac nad powielaniem ludzi, po drugie, by zezwolić na prowadzenie eksperymentów na ludzkich zarodkach do 14. dnia rozwoju, i wreszcie, by zakazać hodowania zwierząt, które nosiłyby w sobie ludzkie komórki rozrodcze.
Po co naukowcom ludzkie komórki jajowe? Bo tylko dzięki nim można prowadzić badania nad tzw. klonowaniem terapeutycznym. Polegają one na wyjmowaniu DNA z ludzkiego jaja i wstawianiu na to miejsce materiału genetycznego pacjenta. Z tworzonych w ten sposób embrionów naukowcy próbują otrzymywać linie zarodkowych komórek macierzystych pasujących do konkretnych ludzi. Specjaliści mają nadzieję, że za pomocą takich komórek będą w stanie w przyszłości leczyć nas z wielu groźnych chorób, np. z cukrzycy, parkinsona, że komórki te będą naprawiać chore serca po zawale i przywracać sparaliżowanym władzę w nogach.
Szkopuł w tym, że komórek jajowych naukowcy mają do badań jak na lekarstwo.
Ich pobieranie jest nie tylko trudne, ale wiąże się też z pewnym ryzykiem dla zdrowia. Przede wszystkim wymaga dostania się igłą wprost do jajnika. Ponadto kobieta w czasie cyklu produkuje na ogół jedną komórkę jajową. Zanim więc zostanie ich dawczynią, dostaje zawierające hormony zastrzyki pobudzające jajniki do wytwarzania dodatkowych dojrzałych jajeczek. Takie zastrzyki mogą doprowadzić do choroby jajników, która - nieleczona - może uszkodzić nerki, wywołać niepłodność, a w bardzo rzadkich przypadkach spowodować nawet śmierć kobiety. Choroba ta dotyka ok. 6 proc. pań decydujących się na hiperstymulację hormonalną.
Czy jednak kobietom powinno się płacić za dar złożony w imię rozwoju nauki?
Etycy - jak widać - są podzieleni, natomiast praktyka wygląda różnie w różnych krajach. Naukowcy z Wielkiej Brytanii z North East England Stem Cell Institute w lipcu ubiegłego roku dostali oficjalne pozwolenie z UK Human Fertilisation and Embryology Authority, by opłacać część kosztów zapłodnienia in vitro tym pacjentkom, które oddadzą komórki jajowe do badań. Szwecja stoi zaś na stanowisku, że jedyną formą rekompensaty jest zwrot bezpośrednich kosztów - podróży, leków, utraty części urlopu. W USA również mówi się o zwrocie bezpośrednich kosztów, choć z drugiej strony wiadomo, że kobiety oddające tam komórki jajowe niepłodnym parom biorą za to 2,5-5 tys. dolarów. Japonia całkowicie zabrania nie tylko płacenia za jajeczka, ale także oddawania ich do badań. Chiny, a także wiele innych państw, w ogóle nie zabierają głosu w tej sprawie.
Za płaceniem zdaniem etyków przemawia nie tylko fakt narażania kobiety na nieprzyjemne i ryzykowne zabiegi, ale także to, że ochotnikom płaci się czasem za inne, mniej ryzykowne medyczne procedury - np. wykonywane w celach badawczych kolonoskopie (badanie jelita grubego) czy pobieranie szpiku z biodra.
Przeciwnicy z kolei podnoszą argument, że wysokie rekompensaty byłyby zbytnią zachętą, zwłaszcza dla biedniejszych kobiet. Ostrzegają ponadto, że medycyna wciąż jeszcze nie zna wszystkich odległych konsekwencji hiperstymulacji jajników.
W Polsce prac nad klonowaniem terapeutycznym i zarodkowymi komórkami macierzystymi się nie prowadzi, dlatego też kwestia płacenia za komórki jajowe do badań nie spędza snu z powiek polskim naukowcom.