Gdy mrozy skuły drzewka cytrusowe w zawsze słonecznej Kalifornii, śnieg zasypał plaże Malibu, a na ulicach Nowego Jorku - zwykle o tej porze roku mroźnego - w styczniu chodziło się w T-shirtach, amerykański Kongres wreszcie zajął się tematem "zmiany klimatycznej".
Zagrzewani głosami zziębniętych wyborców Demokraci, którzy podczas jesiennej, zwycięskiej kampanii wyborczej zapowiadali kontrolowanie prac administracji Busha w wielu kontrowersyjnych sprawach, zabrali się ostro do roboty. I zaczął wychodzić na jaw zakres politycznych nacisków administracji Busha na naukowców.
Według raportu przedstawionego w Kongresie przez dwie organizacje pozarządowe, ponad 150 amerykańskich naukowców zatrudnionych w rządowych agencjach przyznało, że w ostatnich pięciu latach odczuwało naciski polityczne w sprawie badań nad zmianami klimatu Ziemi. Ingerowano nie tylko w treść ich oficjalnych raportów z badań, ale także zmieniano opisujące te badania informacje rozsyłane do prasy, a nawet tytuły prac.
Naukowcom nagminnie odmawiano też zgody na występy w mediach. Interwencje najczęściej podejmowali urzędnicy z Białego Domu.
Administracja George'a Busha od początku była przeciwna teoriom, że globalne ocieplenie klimatu jest spowodowane działalnością człowieka. Bush nie podpisał wynegocjowanego w czasach poprzedniego prezydenta Billa Clintona traktatu z Kioto, który nakłada na kraje sygnatariuszy wymóg redukcji emisji gazów cieplarnianych, głównie dwutlenku węgla.
Wywodzący się z kręgów wielkich koncernów energetycznych prezydent oraz wiceprezydent Dick Cheney uważają, że takie wymogi doprowadziłyby do bankructwa setki amerykańskich zakładów przemysłowych. Wskazują, że spełnienie wymogów Kioto i tak nie ma sensu, gdyż najszybciej rozwijające się gospodarki świata i coraz więksi truciciele - czyli Chiny i Indie - nie są tymi wymogami objęte.
Jako główny argument administracja przyjęła tezę, że brak jest dowodów, iż to działalność człowieka powoduje zmiany klimatyczne. Biały Dom wielokrotnie powtarzał, że w tej sprawie trwa "debata wśród naukowców". Stąd naciski, by różne badania na temat klimatu prowadzone przez agencje rządowe USA brały pod uwagę "obie strony sporu".
Większość poprawek w oficjalnych raportach na temat ocieplenia klimatu była dokonywana w działającej przy Białym Domu prezydenckiej Radzie Jakości Środowiska. Jak podkreślają organizacje ekologiczne, została ona obsadzona przez ludzi wywodzących się z przemysłu energetycznego, kompletnie niezainteresowanych nagłaśnianiem prac na temat ocieplenia klimatu.
To właśnie ci ludzie zajmowali się "przywracaniem równowagi jednostronnym raportom" - jak stwierdził w pewnym momencie rzecznik Białego Domu.
Ten proceder był znany od kilku lat, prasa opisywała pojedyncze przypadki, w których w badania ingerowano lub zamykano naukowcom usta służbowym zakazem występowania w mediach. W ubiegłym roku szerokim echem odbił się opisany przez "New York Times" przypadek dr. Jamesa Hansena pracującego dla Agencji Lotów Kosmicznych NASA, eksperta od zmian klimatycznych. Po jego długotrwałej walce z ingerencjami urzędników w prace badawcze w końcu wydano mu zakaz kontaktów z mediami. Dopiero po opisaniu sprawy przez wpływowy dziennik szef NASA ogłosił, że odtąd naukowcy agencji mogą bez żadnych przeszkód promować w mediach swoje badania.
W raporcie przygotowanym dla Kongresu przez Unię Zaangażowanych Naukowców znalazły się wyniki ankiety rozesłanej do 1,6 tys. rządowych naukowców zajmujących się sprawami klimatycznymi. Odpowiedziało 279 z nich, z czego ponad 150 stwierdziło, że osobiście zetknęli się z próbami politycznych ingerencji w swoje prace.
Drew Schindell, klimatolog z NASA, opisał, jak w rozsyłanym do mediów streszczeniu jego badań ludzie z Białego Domu zmienili tytuł pracy "Ocieplenie grozi roztopieniem lodowców Antarktyki" na "Zmiany klimatyczne na Antarktyce".
Także Biały Dom zablokował umówiony już wywiad telewizji NBC z dr. Thomasem Knutsonem z Agencji Oceanicznej, który opublikował badania o związkach ocieplenia klimatu ze wzrostem liczby i siły huraganów (co było delikatnym tematem po katastrofie w Nowym Orleanie). Urzędnicy odesłali ekipę NBC do innego "wybitnego fachowca" zajmującego się tym tematem. Był nim naukowiec z Miami, który w swoich pracach dowodzi czegoś dokładnie odwrotnego niż Knutson, a w ogóle uważa, że ocieplenie klimatu jest naturalnym cyklem przyrody i nie ma związku z działalnością człowieka.
Demokraci domagają się od Białego Domu dokumentów na temat "sterowania polityką klimatyczną". - Musimy je otrzymać, nie prosimy przecież o żadne tajemnice państwowe, nie naruszamy chyba bezpieczeństwa narodowego USA - kpił demokratyczny szef komisji kongresowej Henry Waxman.