Górnicy decydują o strajku
Związkowcy grożą strajkiem, a rząd ostrzega: To cios samobójczy, każdy dzień postoju kopalń oznacza 90 mln zł strat.
Referendum strajkowe przeprowadzono wczoraj we wszystkich kopalniach. Zainteresowanie było ogromne. W głosowaniu wzięło udział ok. 70 tys. górników (w całej branży pracuje 120 tys. osób). Oficjalne wyniki będą znane dziś w południe, ale na Śląsku nikt nie ma wątpliwości: większość górników opowie się za strajkiem. Dojdzie do niego 24 stycznia, kopalnie staną wtedy na całą dobę.
Widmo takiego protestu to efekt projektu rządowej strategii dla górnictwa na lata 2007-15. Związkowcy twierdzą, że propozycje rządu doprowadzą do likwidacji kopalń, obniżki płac górników i niekorzystnych zmian w układach zbiorowych pracy. Nie zgadzają się też na prywatyzację kopalń i powiązania płac z wydajnością pracy.
- Wysprzedają kopalnie, pozwalniają ludzi, nam obetną pensje - żalił się wczoraj "Gazecie" Włodzimierz Sławiński, górnik kopalni Mysłowice, który podobnie jak wielu jego kolegów opowiedział się za strajkiem.
Odpowiadający za górnictwo wiceminister gospodarki Paweł Poncyljusz na wczorajszej konferencji prasowej ostro zaatakował związkowców, którzy doprowadzili do referendum.
- Partykularne interesy aktywu związkowego biorą górę nad dobrem branży - powiedział Poncyliusz, według którego ów aktyw to często również właściciele firm świadczących usługi na rzecz kopalni.
Głosowanie górników za strajkiem określił jako "cios samobójczy".
Z przedstawionych przez resort gospodarki i szefów węglowych spółek wyliczeń wynika, że jeden dzień strajku będzie kosztować spółki węglowe 90 mln zł, przy czym w największej z nich - skupiającej 17 kopalń Kompanii Węglowej - 44 mln zł. Zarząd KW ostrzegł wczoraj górników, że dla firmy, która ubiegły rok zakończyła stratą w wysokości 72 mln zł, będą to koszty nie do odrobienia. W pozostałych spółkach wystarczą dwa, trzy dni strajku, by stracić niewielki, ubiegłoroczny zysk.
Poncyljusz zapowiedział wczoraj, że programu nie zmieni, "bo to strategia rządowa, a nie związkowo-rządowa".
- W żadnej innej branży nie trzeba tłumaczyć, że praca musi być powiązana z wydajnością, bo to podstawa ekonomii - mówił Poncyljusz.
Według ministra nie może być też tak, że kopalnie sprzedają węgiel, nie licząc się z tym, że do części sprzedaży dokładają (wg resortu nierentowna jest sprzedaż 15 z ponad 90 mln ton wydobywanego węgla). Stąd zapis w strategii umożliwiający szefom spółek węglowych obniżenie poziomu wydobycia. Resort gospodarki nie zgodzi się też na zmianę zapisów w strategii wykluczających ewentualną prywatyzację, bo w przyszłości może się okazać, że tylko poprzez giełdę będzie można uzyskać pieniądze na inwestycje (w grę wchodzi sprzedaż 30 proc. akcji kopalni). Nie ma też mowy o pomocy publicznej i łączeniu kopalni w jeden wielki holding.
Związkowcy zapowiedzieli wczoraj, że jeżeli rząd nie usiądzie z nimi do dalszych negocjacji, od 1 lutego w górnictwie ogłoszona zostanie generalna akcja protestacyjna, która może zakończyć się długim strajkiem i blokadą wysyłki węgla ze Śląska.
- Rząd może rozmawiać, chociaż w ciągu ostatnich czterech miesięcy rozmów ze związkami było dość czasu na przedstawienie argumentów - stwierdził Poncyljusz.