Gdy cztery lata temu uśmiechnięty Mohammad Chatami składał po raz pierwszy przysięgę prezydencką, Irańczyków przepełniały entuzjazm i nadzieja na szybką liberalizację republiki islamskiej. Gdy jednak w środę prezydent powtórzył słowa przysięgi, Irańczycy wiedzieli, że do swobód politycznych i społecznych czeka ich jeszcze długa droga.
Konserwatywny, rządzący Iranem od rewolucji islamskiej z 1979 roku kler szyicki postarał się, by dzień zaprzysiężenia nie stał się świętem dla 77 proc. wyborców, którzy w czerwcu głosowali na Chatamiego. Ceremonię odroczono z powodu trzydniowego kryzysu. Najwyższy przywódca religijny ajatollah Ali Chamenei upokorzył bowiem proreformatorski parlament, zmuszając go do akceptacji dwóch konserwatywnych kandydatur do potężnej Rady Strażników. W dniu zaprzysiężenia zaś liberalny dziennik "Hambastegi" (Solidarność) został zawieszony przez rewolucyjny trybunał, a pięciu młodych Irańczyków publicznie wychłostanych w Teheranie za picie alkoholu.
Tego typu sprawy podczas pierwszej kadencji Chatamiego były stale na porządku dziennym: sympatyków prezydenta aresztowano, włóczono po sądach, zdarzały się morderstwa opozycjonistów czy bicie protestujących studentów. Współpracownik prezydenta Said Hadżdżarian cudem uszedł z życiem z zamachu w centrum Teheranu i dziś porusza się na wózku inwalidzkim. Konserwatywny wymiar sprawiedliwości zamknął dziesiątki gazet i tygodników. Iran stał się "największym na świecie więzieniem dla dziennikarzy", jak twierdzą obrońcy praw człowieka.
Ale mimo wszystko w czerwcowych wyborach Irańczycy, głównie młodzi i kobiety, ponownie poparli Chatamiego, widząc w nim jedyną szansę na pokojowe wyprowadzenie Iranu z dyktatury kleru. - Na najbliższe cztery lata powtarzam obietnicę otwarcia politycznego, kulturalnego i gospodarczego oraz wzmocnienia społeczeństwa obywatelskiego - powiedział w środę 57-letni Chatami, któremu przez cztery lata udało się poprawić wizerunek Iranu za granicą.
Prezydent zapowiedział, że w przyszłym tygodniu przedstawi nowy rząd. Jego zwolennicy nalegają, by po raz pierwszy w ciągu 22 lat istnienia republiki islamskiej teki ministerialne trafiły do rąk kobiet. Choć prezydent mnoży ustępstwa i wezwania do dialogu z konserwatystami, decyzja o zamknięciu "Hambastegi" świadczy o nieustępliwości ajatollaha Chamenei i podlegających mu instytucji. Konserwatyści mają władzę nad wymiarem sprawiedliwości, armią, siłami bezpieczeństwa i środkami masowego przekazu, które skutecznie blokują reformy.
Prezydent, który sam jest duchownym szyickim i wieloletnim urzędnikiem republiki islamskiej, nigdy nie odciął się od idei religijnego przywództwa kraju. Wśród młodych Irańczyków, którzy stanowią 60 proc. 67-milionowego Iranu, coraz bardziej narasta niechęć do starzejących się mułłów i ograniczających wolność osobistą reguł rygorystycznego islamu. Obserwatorzy obawiają się, że Chatamiemu będzie coraz trudniej utrzymać młodzież w ryzach, jeśli konserwatyści uniemożliwią mu wszelkie działanie.
- Musimy stworzyć państwo prawa, w którym potężne państwowe instytucje będą rozliczane przez obywateli - głosi prezydent. Analitycy podkreślają, że wobec masowego poparcia Irańczyków dla reform, konserwatywny kler nie ma innej strategii niż strategia siły. Sceptycy uważają, że w czerwcowych wyborach nie wystawili przeciwko Chatamiemu mocnego rywala, bo popularny prezydent nie zagraża ich pozycji.
Według jednego z jego współpracowników w ostatnich dniach prezydent czuł się "bardzo przygnębiony, głęboko zraniony, mocno upokorzony i zdradzony". Reformatorzy uważają jednak, że Chatami to "nóż z dwoma ostrzami". Dzięki niemu sytuacja w Iranie nie wymyka się spod kontroli, a jednocześnia trwa coraz szersza debata nad ustrojem, w której prędzej czy później konserwatyści będą musieli odpowiedzieć ludziom.
Monika Słowakiewicz